pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Rekolekcje z ... Św. Eugeniusz de Mazenod

Dane szczegółowe:
Wydawca: Wydawnictwo M
Oprawa: miękka
Ilość stron: 163 s.
Wymiar: 120x190 mm
EAN: 9788372214829
ISBN: 83-7221-482-4
Data:2001-01-09
Cena wydawcy: 12.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Św. Eugeniusz de Mazenod nie był teoretykiem kultu maryjnego. Jednak przez całe swe życie misjonarza, założyciela, biskupa i senatora Francji szedł z Maryją, trzymając Ją niejako za rękę. W sercu zaś gorąco pragnął, aby cały świat usłyszał słowa, które Chrystus wypowiedział na krzyżu - Oto matka twoja -i aby cały świat jak najprędzej i jak najprawdziwiej wziął Ją do siebie. FRAGMENT Dzień pierwszy Bez specjalnych możliwości Często, gdy mowa o świętych, wręcz odruchowo tłumaczymy sobie, że to byli wyjątkowi ludzie, a my nie mamy warunków, aby żyć i kochać jak oni. Eugeniusz nie był świętym od urodzenia. Wspomina, że jako małe dziecko, gdy czegoś chciał, nie zabiegał o to probą, agodności czy pieszczot, lecz domagał się tonem rozkazującym. Gdy mu odmówiono - nie płakał, ale usiłował wydrzeć to siłą. Wspominając dzieciństwo, pisze do jednego z przyjaciół: Przypominam sobie czasami, jak grzmociłem po tłustych gębach naszych piemonckich kolegów, aby cię obronić przed ich natarczywością. W 1808 roku opisuje siebie jako człowieka o charakterze władczym, zdecydowanym i upartym. Również warunki, w jakich dążył do świętości, są bardzo dalekie od przyjających i wyjątkowych. Dziecko politycznie niepoprawnych Gdy miał 7 lat, wybuchła rewolucja francuska. Jego ojciec, prezes Izby Skarbowej, musiał uciekać z Francji, uznany za wroga ludu. Mama, Róża Joannis, jako córka profesora medycyny z uniwersytetu w Aix-en-Provence, też nie budziła zaufania nowej władzy. Patrząc na szaleństwo, jakie ogarnęło kraj, uznano, że Eugeniuszowi będzie bezpieczniej z ojcem. Mając 8 lat i 8 miesięcy opuścił więc, w Wielką Sobotę, 3 kwietnia 1791 roku, rodzinny dom przy Cours Mirabeau, by nigdy już tam nie powrócić. Ktoś mógłby powiedzieć, że jedenaście lat emigracyjnej tułaczki to dramat dziecka, które urodziło się nie w tym miejscu i nie w tym czasie; dramat, który bezpowrotnie przekreśla wszelkie perspektywy i odbiera wszelkie możliwości. Tymczasem sam Eugeniusz nazwał te lata dalszym ciągiem stworzenia! Może bylibyśmy skłonni użalać się nad dziesięcioletnim dzieckiem wyrwanym z rodzinnego domu, które w Turynie musiało zamieszkać w internacie, a w szkole uczyć się w obcym dla siebie języku. Eugeniusz wspominał jednak Turyn zawsze ze wzruszeniem i wdzięcznością, gdyż tam odkrył w Jezusie Chrystusie najserdeczniejszego i najprawdziwszego przyjaciela. Tam odkrył smak Jego obecności w tabernakulum. Nawet już jako stary biskup opowiadał o tym ze łzami w oczach. Gdy ojciec musiał zarabiać na życie W maju 1794 r. Mazenodowie musieli uciekać przed wojskami rewolucji do Wenecji. Ich sytuacja ekonomiczna była beznadziejna. Ojciec Eugeniusza - doktor obojga praw, adwokat a od 1771 r. prezes Izby Skarbowej - musiał zająć się handlem obnośnym, żeby mieli co jeść. Chodził całymi dniami, od domu do domu, usiłując sprzedawać sukienki i nocne koszule. Wracał późno, ledwo żywy. Eugeniusz siedział tymczasem w domu i gapił się przez okno. Już się zanosiło, że będzie jednym z tych dzieci zostawionych samym sobie przez zapracowanych rodziców. Tymczasem któregoś dnia zauważył go w tym oknie ks. Zinelli, zaprosił do swego domu, wprowadził w świat modlitwy, własnym życiem i słowem pokazał wiarę, która jest nie tylko sprawą intelektu, lecz również serca i całego codziennego życia. Eugeniusz wspominając ten czas, już jako biskup, napisał: Oto człowiek, którego Bóg - okazując mi swoje miłosierdzie - postawił na mojej drodze, w tym obcym kraju, aby był dla mnie najważniejszym narzędziem tego miłosierdzia. Boża Opatrzność, w swych pełnych miłosierdzia planach wobec mnie, wybrała nam to właśnie miejsce. Memu pobytowi w tym mieście zawdzięczam wszelkie dobro, jakie uczyniłem w mym życiu. Na regulaminie życia, który ks. Zinelli ułożył dla niego, Eugeniusz napisał po latach: Ten regulamin jest dla mnie cenniejszy niż całe złoto świata. Napisał go dla mnie, w Wenecji, mój czcigodny i najdroższy mistrz, który umarł w opinii świętości. Przyznaję, że po Bogu całą odrobinę dobra, które jest we mnie, zawdzięczam temu świętemu kapłanowi. Proszę tych, w których ręce dostanie się ten regulamin, by traktowali go z takim szacunkiem, jak pisma św. Franciszka Salezego. A przecież, gdyby nie trzeba było uciekać, nigdy by nie doszło do tego spotkania. Nie byłoby ani regulaminu, ani mistrza, ani ucznia... Miłującym Boga wszystko sprzyja ku dobremu. W wielkim świecie Trzeba uciekać jeszcze dalej. 6 stycznia 1799 r. Eugeniusz dociera do Palermo. Tutaj jest w centrum wielkiego świata: Tańczono, grano w biribi i inne gry - opowiada ojcu. - Pewien Anglik wygrał jedną kulą 650 uncji. Piękna Paulina de Puget tańczyła jak opętana. Tak samo jej przyjaciółki z rodziny Magna. Spacery, wizyty, jazda konna. Serdeczna przyjaźń z córką księżniczki Ventimiglia, o której Eugeniusz opowiada, że jest piękną, jak anioł. Wieczory w towarzystwie księcia de Berry, przyszłego króla Francji, z którym pływa na pełnym morzu. Ktoś zapyta: po co te prawie cztery lata w Palermo Eugeniusz mówi: dalszy ciąg stworzenia, i precyzuje: Bóg, który od najmłodszych lat zawsze czuwał nade mną, otworzył przede mną dom książąt Cannizzaro. Dla Eugeniusza, który prawie nie znał matczynego ciepła, który ciągle obracał się wśród księży albo dyplomatów, który aż dotąd nie miał okazji bawić się z rówieśnikami, a w dodatku panicznie uciekał od kobiet i - jak nabija się z niego jego siostra - żadnej nie chciał nawet podać ręki, chyba że była bardzo stara, pobyt w Palermo pozwolił uzupełnić ogromnie ważny aspekt formacji ludzkiej. Księżna Rozalia Cannizzaro, kobieta czterdziestoletnia, szczęśliwa żona i matka trojga dzieci okazała się następną - nie mniej opatrznościową niż ks. Zinelli - osobą, którą Bóg postawił na jego drodze. Traktowała go jak własnego syna. Nauczyła go okazywać uczucia, zabierała ze sobą do teatru i na spacery, czytała z nim wieczorami Racinea, Corneillea i Moliera. Równocześnie bardzo często rozmawiała z nim o wierze i towarzyszyła w rozwoju duchowym oraz wprowadziła go w świat troski o ubogich i chorych, których regularnie odwiedzała. To była święta kobieta - napisał ojciec Eugeniusza po jej śmierci. Gdy Eugeniusz przybył do Palermo, ojciec tłumaczył mu z zatroskaniem: Chcę ci zwrócić uwagę, że słowa, które wymknęły się tobie spod pióra ("ja nie jestem czuły i delikatny"), zdają się zdradzać, że usiłujesz być twardy i bezwzględny, czego skutki odczujesz w przyszłości. Nie trzeba być służalczym ani słabym. Ten jednak, kto potrafi być dobry, wrażliwy, a przede wszystkim miłosierny, może być z tego dumny i szczęśliwy Oprócz tego bowiem, że miłosierdzie i miłość bliźniego są doskonałym kształtem prawdziwego ducha chrześcijańskiego, przekonasz się z biegiem lat, że są to dwie cnoty niezbędne dla czasów, w których żyjemy. Gdy 11 października 1802 r. Eugeniusz odpływał statkiem z Palermo, już rozumiał te słowa. W ogromnej mierze pod wpływem księżnej Cannizzaro stał się człowiekiem o dojrzałej osobowości, otwartej na Boga, ale też na świat. Nauczył się dostrzegać w człowieku najpiękniejsze dzieło Boże. Już nie wstydził się - jak opowiada - ani płakać, ani kochać z delikatną czułością, ani okazać swą słabość. Nauczył się śmiać z samego siebie. Rozsmakował się także w muzyce. Jak zwierzał się siostrze, wciągały go wspaniałe dzieła Paisiella, Cimarosy, Guglielmiego i innych. Chłopak z rozbitej rodziny Pod koniec października 1802 Eugeniusz przypłynął do Marsylii. W porcie nikt jednak na niego nie czekał. Nawet matka. Wszystko się zmieniło. Pozostało jedynie mnóstwo długów do spłacenia. Wierzyciele natarczywie walczyli o swoje, a on nie miał najmniejszych możliwości, by ich spłacić. Matka 25 kwietnia 1802 roku rozwiodła się z ojcem. Niby tylko legalnie, by ratować majątek, ale przecież już nigdy nie zamieszkali razem, choć ojciec wrócił do Francji i zmarł dopiero w 1820 roku. Jakby tego było mało, w domu dominowała ciotka histeryczka: Nie potrafię opisać ci scen i szaleństw, jakie moja ciotka wyprawiała przed i po odjeździe mojej mamy. Babcia nie może powiedzieć słowa, żeby jej najstarsza córka nie wpadła w furię. Wtedy zaś, gdyby nie ból, jaki to zadaje mojej biednej babci, można by pęknąć ze śmiechu. Krzyczy, wrzeszczy, grozi, że wyskoczy przez okno, oskarża babcię, że zawsze trzymała stronę najmłodszej, a wreszcie urządza przeróżne dziwactwa. Ostatnio byłem zmuszony wyważyć drzwi, chwycić ciotkę wpół, rzucić ją na kanapę, wlać jej na siłę wodę do ust, wachlować ją ogromnym wachlarzem a do tego - rzecz najtrudniejsza - powstrzymać się od śmiechu, patrząc na moją siostrę, która w kącie pokoju stroiła przeróżne miny. Nie dał się zwyciężyć złu Zbyt wiele trudności spadło na Eugeniusza od pierwszych dni powrotu w rodzinne strony. Nie wytrzymał. Najpierw chciał uciec za granicę, ale nie dostał paszportu. Stał się opryskliwy, cyniczny, wulgarny. Z jego słów zaczęło przebijać rozdrażnienie i melancholia. Koncerty, pikniki, zabawy. Uważali go za duszę towarzystwa: śmiał się głośno, opowiadał kawały, inicjował różne nieszkodliwe wybryki. Przechwalał się ojcu, że bawi się jak król, ale naprawdę była to ucieczka od rzeczywistości. Patrząc na to wszystko z boku, można było się obawiać, że zamknie się w sobie, zrezygnuje z wysiłku i podda się bez walki. Przez długie dwa lata trudno było powiedzieć, czy w piekło uderzy, czy w niebo zaświeci... Jednak 1804 rok przyniósł poważne zmiany na lepsze. Świat pozostał wprawdzie ten sam i trudności te same. Zmieniło się jedynie podejście Eugeniusza do życia. Jakby zrozumiał bezsens narzekania na złe czasy i okropnych ludzi. Jakby przejrzał, że kto chce naprawdę iść za Chrystusem, nie czeka na lepsze czasy, ale w takich warunkach, jakie są - choćby były najgorsze - podejmuje walkę o kształt swego życia i serca. Jakby wreszcie uwierzył wbrew nadziei. Teraz pogłębia swoją wiarę, znajduje czas na regularną modlitwę, służy ludziom. W Wielki Piątek 1807 r. spotyka Jezusa Chrystusa i poruszony do głębi Jego miłością postanawia zostać kapłanem. Teraz już widzi jasno: wie, że jest to decyzja bardzo niebezpieczna i niewygodna. Rozumie, że w ten sposób traci wszystkie przywileje, a nawet naraża własne życie. Jednak już nic go nie powstrzyma. Wyjeżdżając do seminarium, zabiera jedynie ze sobą cywilne ubranie na wszelki wypadek, gdyż wydarzenia każą mu się spodziewać, że lada dzień wybuchnie prześladowanie Kościoła. Nie dał się zwyciężyć złu. Nie dał zasiać sobie w sercu lęku i zwątpienia. Przez wiarę opuścił Egipt, nie uląkłszy się gniewu króla; wytrwał, jakby widząc Niewidzialnego (H 11,27). I to go uratowało! Bez tego byłby człowiekiem bez przyszłości. Bez tego nie zostałby świętym! Dzień drugi Z pobożnego aktywisty wyrosnąć na apostoła Czasami słysząc o konieczności nawrócenia, automatycznie myślimy o wielkich grzesznikach i pozostajemy bezczynni, łudząc się, że to nas nie dotyczy. Powinna nam wobec tego dać wiele do myślenia historia życie św. Eugeniusza de Mazenoda. Nie był on jednym z ospałych, zamkniętych w swoich troskach i nieszczęściach sympatyków Jezusa. Bez wątpienia jego chrześcijaństwo było bardziej świadome i odpowiedzialne niż nasze. Tymczasem Bóg nie pozwolił mu spocząć w błogim zadowoleniu z jego małej stabilizacji duchowej... Oczytany w literaturze religijnej Jest rok 1804. Eugeniusz rozczytuje się w Piśmie Świętym i pochłania książki religijne. Jego notatki są dowodem solidnego studium zarówno Ojców Kościoła i apologetyki, jak i modnych wówczas autorów religijnych. Te same notatki świadczą również o jego wielkiej dojrzałości duchowej, która pozwala mu krytycznie podchodzić do pewnych trendów. W uwagach na temat poczytnej wtedy książki François René de Chateaubrianda (1768 - 1848) "Geniusz chrześcijaństwa" czytamy: Pan Chateaubriand chce nawróci niewierzących, udowadniając im, że chrześcijaństwo jest religią najbardziej poetycką, najbardziej humanistyczną i najbardziej popierającą wolność, sztukę i literaturę. Tymczasem - konkluduje Eugeniusz - wiara to przede wszystkim sprawa życia wiecznego. Wymowny jest jego list z listopada 1805 roku do Emmanuela Gaultier, młodego lekarza wojskowego, z którym zaprzyjaźnił się podczas podróży do Lyonu. Gdy ten skarży się, że koledzy kpią z jego wiary, Eugeniusz najpierw długo pisze mu o obowiązku świadczenia o Chrystusie wobec świata i dołącza trzy strony cytatów z Pisma Świętego, poprzedzając je takim wstępem: Wszystko, co mógłbym powiedzieć, aby ugruntować twoją wiarę i umocnić nadzieję, okaże się mało skuteczne, gdyż będą to tylko moje słowa. Postanowiłem więc zaczerpnąć z tego najczystszego źródła, z Księgi życia. Tak oto już nie Eugeniusz, ale Jezus Chrystus, Piotr, Paweł i Jan kierują do ciebie to słowo, które przyjęte w duchu wiary, nie pozostanie bezskuteczne. Dobry znajomy wielu duchownych Eugeniusz ma wielu dobrych znajomych wśród księży w rodzinnym mieście. żyje sprawami diecezjalnego seminarium duchownego. Zastanawia się, kto powinien być tam rektorem, pojawia się wśród zaproszonych gości na święceniach kapłańskich. Równocześnie często odwiedza siostry karmelitanki, gdzie lubi rozmawiać z przeoryszą. Zna sprawy tego i innych klasztorów. Gdy w połowie lutego w internacie Sióstr Szarytek spaliła się piękna, mała dziewczynka, to nawet własną piersią osłania je przed natarczywością tłumu. Działalność charytatywna a nawet ewangelizacyjna 22-letni Eugeniusz odwiedza chorych, ścieli im łóżka, wynosi nieczystości, opatruje rany, a gdy trzeba - przyprowadza kapłana, czuwa do końca i zamyka oczy umarłym. Kilka razy w tygodniu idzie do szpitala, by - jak mówi - oddawać cześć i służyć Jezusowi Chrystusow i w Jego cierpiących członkach. W kolicznych wiejskich kapliczkach przygotowuje biedne dzieci do Pierwszej Komunii. WAix-en-Provence zbiera kominiarzy, pucybutów, żebraków i im podobnych, by uczyć ich katechizmu i zaznajomić z najbardziej wzruszającymi fragmentami Starego i Nowego Testamentu. Równocześnie zbiera pieniądze w kościołach i w prywatnych domach, aby zakupić im ubrania a nawet chleb. Jego działalność charytatywno-apostolska staje się na tyle znana w całym mieście, że mer Aix-en-Provence mianuje go administratorem więzienia. Zaangażował się w tę posługę całym sercem. Jego listy do ojca są tego świadectwem: Nie mam nawet minuty dla siebie. Nie potrafię wypowiedzieć, ile kosztuje serce, takie jak moje, żyć - że tak powiem - pośród tej całej nędzy i wszelkiego cierpienia, zwłaszcza gdy widzę zatwardziałość i upór w złym tych ludzi skazanych na bezwzględną surowość sprawiedliwości, którzy w większości wypadków łaski mogą oczekiwać już tylko od Tego, który gładzi wszelkie winy i przebacza. Jakkolwiek by było z dyspozycją ogromnej większości tych nieszczęśliwych, powierzonych w jakimś stopniu mojej opiece, staram się zapewnić im wszelką pomoc, jaka ode mnie zależy. Staram się, by otrzymywali niezepsuty chleb. Załatwiłem, że panie miłosierdzia rozdają im zupę. By uchronić ich przed srogością zimy, staram się o ciepłe ubrania. Aby zaś ustrzegli się od brudu, co tydzień zmieniamy im koszule. Gdy są chorzy - daję im prześcieradła. A to wszystko za pieniądze ze składek. Wreszcie słucham ich skarg, by poinformować o tym sędziów i wstawiać się za nimi. Jest to najbardziej przykre zadanie, jakim obarczyli mnie koledzy. Wierz mi, Drogi Przyjacielu, że człowiek pełniący tę służbę miłości widzi w tych kryminalistach, których jest w jakiś sposób obrońcą, już tylko nieszczęśliwych ludzi, którym należy pomagać. Niech sprawiedliwość ustala ich winę. My musimy ulżyć ich karze na wszelkie możliwe sposoby, lecz przede wszystkim pociechą, jaką nam daje religia. A teraz trzeba się nawrócić! Oto Eugeniusz de Mazenod. Dobry znajomy wielu duchownych, oczytany w literaturze religijnej, zaangażowany w działalność społeczną, charytatywną, a nawet ewangelizacyjną. Co może się wydarzyć w życiu takiego człowieka, który - wydawać by się mogło - jest już niemalże doskonałym chrześcijaninem Gotowy kandydat do kanonizacji Nie! Kolejny etap, na który nadszedł czas w jego życiu, to czas nawrócenia! Właśnie w takim momencie potrzebne mu było nawrócenie! Nawrócenie nie jakiegoś wielkiego grzesznika, ale - jak sam potem napisze - człowieka, który za mało kochał Jezusa Chrystusa, na rozmiłowanego w Chrystusie całym sercem, umysłem, duszą i ze wszystkich sił. Z człowieka, który szukał swojej radości i szczęścia gdzieś poza Bogiem - w towarzystwie, rozrywkach, strojach, trosce o mieszkanie, zdrowie, reputację, bogactwo, ludzkie poważanie i zaszczyty. W grudniu 1811 wyzna: To wszystko zostało mi dane, abym łatwiej doszedł do Boga. A ja zamiast się tym posługiwać, uczyniłem z tego ostateczny cel życia. Tylko tym się zajmowałem i w tym szukałem radości. Zamiast odpoczywać w Bogu i Nim się cieszyć, starałem się w tym wszystkim znaleźć odpoczynek i radość, a Bogiem tylko się wysługiwałem. Chodzi wreszcie o nawrócenie od pracy dla Boga do rozkochania się w Bogu, które musi być pierwsze i najważniejsze. Pobożny aktywista musi wyrosnąć na apostoła. Ciągle istnieje przecież to niebezpieczeństwo, że można się tak zaangażować w pracę dla Pana Boga, że się zapomni o Bogu samym... Inaczej działa aktywista, a zupełnie inaczej świadek, choć - patrząc z zewnątrz - mogą mówić i czynić to samo. Dzień trzeci Spotkać osobiście Ukrzyżowanego Ojciec Fernand Jetté OMI, człowiek rzadko spotykanej głębi, a równocześnie precyzji w słowie, napisał: "Nie ma i nie może być męża apostolskiego, jeśli ten człowiek najpierw nie spotka osobiście Jezusa Chrystusa w swoim własnym życiu i nie pozna miłości, jaką Chrystus go kocha. To było kluczowe doświadczenie Eugeniusza de Mazenoda". Zdobyty miłością 7 marca 1807 r. Eugeniusz jak zwykle poszedł do katedry Saint Sauveur, by uczestniczyć w liturgii Wielkiego Piątku. Nagle, gdy kapłan podniósł krzyż, śpiewając: "Oto drzewo Krzyża, na którym zawisło zbawienie świata", w sercu Eugeniusza wydarzyło się coś, co nadało nową dynamikę jego życiu duchowemu. Mamy trzy teksty, które mówią o tym doświadczeniu Wielkiego Piątku. Analizując je, odkrywamy, że w świetle Chrystusa Ukrzyżowanego Eugeniusz poznał prawdę o Bogu, o świecie i o sobie samym. To dało mu moc, by "rzucić się w ramiona Boga". Gdy mówimy o poznaniu Boga, nie chodzi tutaj bynajmniej o poznanie intelektualne. Eugeniusz miał dostatecznie dużo wiadomości teologicznych. W ten Wielki Piątek po prostu udało się Bogu rozkochać Eugeniusza w sobie: Bóg, który odpychany bez przerwy, od dawna szukał mnie z takim zaangażowaniem, jakby nie mógł być szczęśliwy beze mnie, wreszcie zdobył mnie swoją miłością i to w momencie, gdy najmniej myślałem o Nim - czytamy w osobistych notatkach Eugeniusza. Bóg podjął ryzyko i ukazał się jego sercu w całej swojej słabości i w całym ogołoceniu Krzyża. W ten sposób trafił w samo sedno. Eugeniusz zwierzał się przecież: Mam skłonność ściągać na ziemię tych, którzy się zbytnio wywyższają. Jestem natomiast gotów zrobić wszystko, by wydźwignąć i pokazać w całym blasku tego, kto się poniża. Jeśli popełnię błąd, a ktoś mi go wypomina z poczuciem wyższości i triumfu, jestem na tyle inteligentny, że znajdę tysiące racji, aby się usprawiedliwić. Gdy natomiast ktoś zacznie mówić do mnie tonem dobroci i przyjaźni, nie powiem ani słowa, by się wytłumaczyć i podejmę wszelki trud, aby się przemienić. Nie, nic nigdy nie można uzyskać ode mnie poprzez krzyk i nakazy. Trzeba dotknąć mojego serca". Jak widać, Jezus Chrystus znał dokładnie serce Eugeniusza. Stanął przed nim uniżony aż po Krzyż. Nic mu nie wypominał, ale stanął na drodze jego życia, jak cierpiący przyjaciel, jak stęskniony, ale bezradny ojciec, jak odrzucony zakochany - dotknął jego serca. Eugeniusz wyznaje, że to Miłość Boża go zdobyła, i podkreśla z zachwytem, że Bóg działał wobec niego nie siłą, ale łagodnością i słodyczą. Stało się jasne dla jego serca, że tylko Bóg jest godzien Miłości i zdziwił się, że choć szczęście jest tylko w Bogu, on tego nie widział. Prawda o świecie Patrząc na świat w nowej perspektywie - przez pryzmat Krzyża - Eugeniusz dostrzega, że świat jest próżny i zepsuty, zwodniczy i niepoważny. Szukałem szczęścia tam, gdzie go nie ma - poza Bogiem. Uciekałem od Krzyża, z którego płynie prawdziwe szczęście. Eugeniusz oczywiście nie gloryfikuje cierpiętnictwa. Mówi jedynie: Jak mogłem uciekać od objawienia Miłości, które dokonuje się na Krzyżu Jak mogłem tej Miłości nie zauważać i nią się nie cieszyć Jak mogłem nie korzystać z pewności, jaką niesie Miłość odkrywana w Krzyżu Jezusa Chrystusa. Eugeniusz odkrywa, że nic nie znaczą nawet najbardziej porywające obietnice świata. Oczy mu się otwierają i widzi, że w świecie tak naprawdę pod girlandami z róż ukryte są kolce, a pod szatami z purpury - nędza, podczas gdy Jezus to całkiem inna sprawa. Jezus pokazuje mu swoje kochające oblicze. Eugeniusz pisze wprost: Beze mnie mógłbyś być tak samo szczęśliwy, a jednak szedłeś za mną krok w krok, jakbyś nie mógł żyć beze mnie. Takie, wolne od pogardy i pełne miłości, ale realistyczne spojrzenie na świat pozwala Eugeniuszowi rzucić się w ramiona Boga. Dynamika życia wewnętrznego Oto siła przeżycia, która powinna stać się dynamiką życia wewnętrznego każdego z nas. To w tym momencie - w spotkaniu z Ukrzyżowanym - rodzi się duchowość oblacka. Jej założenia są jasne: spotkać Ukrzyżowanego, który rozkocha nasze serce w sobie i sprawi, że zapragniemy nasze codzienne życie uczynić konkretną odpowiedzią na Jego Miłość. To dlatego Eugeniusz zaleca swoim misjonarzom jak najczęściej spoglądać na krzyż Jezusa Chrystusa i innym ukazywać go w kluczowych momentach ich życia. Nie jest to jakiś przypadkowy wyraz dewocji. Eugeniusz ma po prostu nadzieję, że spoglądając na krzyż Jezusa Chrystusa każdy może przeżyć coś z tego, co on przeżył w Wielki Piątek 1807 roku. To dlatego w Regułach zakonnych zaleca Oblatom Maryi Niepokalanej, by całowali krzyż, gdy zakładają go na szyję i gdy zdejmują, gdy ubierają szaty liturgiczne, by celebrować Eucharystię i gdy je zdejmują po jej odprawieniu. To dlatego proponuje im odprawiać dziękczynienie po Komunii św. z krzyżem oblackim w ręku. To dlatego wreszcie zaleca dawać krzyż misjonarski do ręki temu, który się spowiada. Eugeniusz był przekonany, że w spotkaniu z Chrystusem Ukrzyżowanym każdy z nas może przeżyć swój Wielki Piątek, czyli odkryć w tym krzyżu bezgraniczną i bezwarunkową Miłość Chrystusa, i poczuć się wolny i kochany. Nawrócenia dokonują się w osobistym spotkaniu z Jezusem Chrystusem. Każdemu z nas potrzeba stanąć twarzą w twarz z Ukrzyżowanym. Aktualne Konstytucje i Reguły Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej mówią, że trzeba patrzeć na świat oczyma Ukrzyżowanego. Jeśli tak, to najpierw trzeba się w Jego oczy wpatrzeć - nauczyć się myśleć i wartościować kategoriami Jezusa Chrystusa. J Jak to uczynić Eugeniusz w pierwszych Regułach nakazuje rozmyślać nie o czymkolwiek, lecz o cnotach naszego Pana Jezusa Chrystusa. Nie chce jednak, abyśmy poprzestali na - choćby najwznioślejszych i najbardziej wzruszających - myślach. Poleca, abyśmy każdego miesiąca wybrali i pracowali w szczególny sposób nad jedną z tych cnót. Powiada dobitnie, że celem naszego życia jest - na ile pozwoli słabość ludzkiej natury - naśladować we wszystkim cnoty i przykład Jezusa Chrystusa. Wymienia pokorę i umartwienie, ubóstwo, miłość, łagodność, cierpliwość. Chce, żebyśmy rozmyślali o tym, jak Jezus się zachowywał w różnych sytuacjach, i jak żył pośród nas. Jako biskup Marsylii Eugeniusz wymagał, aby jego kapłani nie zabawiali opowiadaniem przykładów, lecz głosili Jezusa Chrystusa, i to Chrystusa ukrzyżowanego. Dzień czwarty Odpowiedzieć sercem Spotkanie z Chrystusem w Wielki Piątek zaczęło kształtować w Eugeniuszu serce misjonarza. Można powiedzieć, że wszystko, co w nim znajdujemy, jest owocem tego spotkania. Eugeniusz nie potrafił pozostać obojętny. Najpierw zaczęło odpowiadać jego serce. Zadziwienie Pierwszą reakcją wobec Chrystusa, który w Wielki Piątek 1807 roku stanął przed nim ogołocony z samego siebie, było zadziwienie. On mnie znosił - notuje Eugeniusz. Zdawał się nie dostrzegać krwawiących ran, jakie Mu bez przerwy zadawałem. On - wciąż ten sam - otworzył przede mną swoje zakochane serce. Byłem bestią, a On zamiast mnie odepchnąć, abym pokutował za wszystkie me zbrodnie, tulił mnie z całą miłością do swojego serca. On biegł za mną, gotowy mnie przyjąć, przytulić, i prosił mnie, abym wrócił jak najprędzej. O, jakże długo trwała ta cudowna scena miłości z jednej strony, a barbarzyństwa i szaleństwa z drugiej! Eugeniusz staje wobec miłosierdzia, które Bóg okazał mu bez miary i ponad wszelką miarę. Czuje się zatem uprzywilejowany przez Boga: Ty, Majestacie, obrażany przeze mnie, znieważany przez tego robaka, przez ten zbuntowany proch, zamiast mnie zniszczyć i unicestwić, zamiast strącić na dno piekieł, czekałeś na moje nawrócenie. Ty mnie nosiłeś w Twoich ramionach. Tuliłeś do swojego serca, które rozdzierałem i raniłem, rzucając się jak wariat. Mój Ojcze! Nigdy nie przestałeś mówić do mojego serca, które pozostało twarde i nieczułe tylko dla Ciebie! Im bardziej uciekałem przed Tobą, tym bardziej biegłeś za mną - krok w krok - po moich śladach. To Ty byłeś dla mnie tym czułym ojcem, który nie przestawał tulić swego syna w ramionach, chociaż on rzucał się i wyrywał. Zdziwienie Eugeniusza rośnie jeszcze bardziej, gdy uświadamia sobie, że Bóg chce go uczynić kapłanem. Nie może się nadziwić, że Bóg zaufał mu do tego stopnia, iż wyniósł go do godności kapłańskiej. Dla Eugeniusza jest to bezgraniczna, niepojęta Miłość Boga, przedmiot wiekuistego zadziwienia i zmieszania. Całe swoje zdziwienie wypowiada w tych dwóch prostych słowach: Ja - kapłanem Ja, który tak długo świadomie i dobrowolnie byłem nieprzyjacielem Boga, nie kochałem Go tak, jak trzeba, oto teraz ja sługą tego samego Boga szafarzem Jego łaski, współpracownikiem Jezusa Chrystusa, pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem. Kto sprawił ten cud Kto sprawił mi tę niespodziankę Tak, to jeszcze raz bezgraniczna Miłość mojego Boga! Adoracja Drugą odpowiedzią serca jest adoracja. Eugeniusz owszem, czasami czuje, że jest niegodny, aby zbliżyć się do Boga - Świętości bez miary. Jednak nie myśli o swoim grzechu czy o swojej przeszłości, lecz o Bogu, którego spotyka tu i teraz. Jak zakochany szuka najbardziej odpowiednich słów, by nazwać Boga. Woła: Mistrzu mój, wspaniały i wspaniałomyślny! Mój najlepszy Mistrzu. Mistrzu, którym jestem zachwycony. Mój dobry Jezu! Ty, który jesteś najbardziej godzien miłowania. Ty, którego - prawdę mówiąc - jako jedynego kochać można i trzeba! Niezadowolony jednak z tych poszukiwań wyznaje, że woli trwać w milczeniu i podziwiać Boga w ciszy. Powiada też, że adoracja staje się dla niego szczęśliwą koniecznością, by myśleć tylko o Jezusie, służyć Mu z całym oddaniem i kochać bez przerwy. Pisze, że podczas adoracji Miłość, jaką Bóg nam okazuje, dotyka mnie i przenika do głębi. Zwierza się, że adoracja to dla niego milcząca obecność zakochanych, jedno obok drugiego. Odpoczywam przy Jezusie, tuląc się w Jego ramiona. Dziwię się ekscesom czułości Boga. Moje serce zawsze płonie w obecności Boga. Wspominając czasy seminaryjne, gdy z jego pokoju widać było wieczną lampkę przy tabernakulum, mówi: Zazdrościłem jej losu, że zawsze była przy Jezusie i zawsze płonęła dla Niego. Adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie pozostała dla Eugeniusza czymś ogromnie ważnym przez całe życie. Jego księża i diecezjanie wiedzieli, że jeśli nie ma go w domu, to trzeba go szukać w kościele, w którym jest adoracja Najświętszego Sakramentu. W wielu listach Eugeniusza oraz w jego Dzienniku pełno natomiast zwierzeń, że ucieka czy biegnie, by adorować Najświętszy Sakrament, że usilnie szuka czasu na adorację. Wdzięczność Następną odpowiedzią serca wobec Chrystusa Ukrzyżowanego była wdzięczność. Uważał on Boga za swego szczególnego dobroczyńcę. Ty nie jesteś - pisał - tylko moim Stwórcą i Odkupicielem, jak jesteś dla innych. Ty jesteś moim dobroczyńcą szczególnym. Ty jesteś moim wspaniałomyślnym przyjacielem. Być wdzięcznym dla Eugeniusza znaczyło też naprawić dawną niewdzięczność. To jego wyrażenie, pod którym kryje się troska, by kochać za te dni, w których nie kochał albo kochał za mało. Boże! Podwój, potrój, pomnóż stokrotnie moje siły, abym Cię kochał nie tylko tak, jak mogę Cię kochać, bo to nic nie znaczy. Ja chcę Cię kochać tak, jak Cię kochali wszyscy Święci, jak Cię kochała Twoja Najświętsza Matka. A i tego mi jeszcze nie dosyć. Czemuż nie mogę pragnąć kochać Ciebie tak, jak Ty kochasz sam siebie Wiem, to niemożliwe, ale przecież mogę tego pragnąć, mój Boże. Chciałbym Cię kochać tak, jak Ty kochasz samego siebie. W ten sposób chciałbym naprawić moją dawną niewdzięczność i odzyskać stracony czas. Kochać Cię za ten czas, gdy Cię nie kochałem. To pragnienie nie płynie jednak z lęku, że się za mało kochało, lecz z miłości. Gdy polecono Eugeniuszowi podczas rekolekcji przed przyjęciem święceń kapłańskich rozmyślać o piekle, zanotował: Śmierć, sąd czy piekło to nie jest pożywienie, z którego potrafi korzystać moja dusza. Jedynie z najwyższą odrazą przestaję cieszyć się Bogiem. Na próżno usiłowałem wyobrazić siebie na dnie piekła, gdzie sprawiedliwość Boża przygotowała kary za moje przeszłe życie. Na próżno próbowałem otoczyć się biczami i kolcami, i rozpalonym żelazem, i diabłami wszelkiego rodzaju. Moja dusza z odrazą uciekała stamtąd przed ołtarz, do Tego, który mnie umiłował. To nie jest dla mnie. To nie jest dla mnie - mówiłem patrząc na te wszystkie narzędzia katorgi, ponieważ ja Go kocham. Piekło przeraża mnie o wiele mniej niż mój brak miłości dla mego godnego uwielbienia Mistrza, dla mego Dobrego Jezusa. Więź emocjonalna Jako kolejna odpowiedź w sercu Eugeniusza rodzi się głęboka więź emocjonalna z Jezusem. Gdy ktoś np. porzucał kapłaństwo czy rezygnował ze ślubów wieczystych, Eugeniusz nie przebierał w słowach. Wyzywał takich od idiotów, szaleńców, imbecyli i bestii. Zwierzę - wołał. Gdy się analizuje jego pisma, widać jasno, że nie jest to zdenerwowanie na współbrata, lecz targa nim ból i zatroskanie o Jezusa Chrystusa. Wołając: imbecyl, zwierzę, zbrodniarz, chce powiedzieć: jak można w ten sposób traktować Boga ! Jak można sobie z Boga żarty stroić ! Podobnie czytamy w jego Dzienniku, że cierpi okrutnie z powodu najmniejszej obrazy Boga. Bolą go szczególnie bluźnierstwa, świętokradztwa i profanacje. Napełniają go niewypowiedzianym bólem i wyciskają strumienie łez. Gdy dowiedział się, że sprofanowano krzyż przydrożny, pisze: Bracia moi najdrożsi! Otoczmy Jezusa Chrystusa murem naszych serc. To przecież nie drewno się profanuje, ale zadaje się rany Temu, który nas umiłował. Innym razem dowiedziawszy się, że w Paryżu rozsypano po posadzce Najświętszy Sakrament, pisze: Ucałujcie tabernakulum. Okażcie Jezusowi całą miłość, której zabrakło w sercach tych bestii w Paryżu. Eugeniusz modli się: Jezu, spraw, abym Cię kochał. Nie proszę Cię o nic innego, tylko o to, gdyż wiem dobrze, że to jest wszystko. Wymowny jest fakt, że swoją pierwszą w życiu Mszę Świętą odprawił w tej intencji, aby uprosić sobie miłość Boga ponad wszystko. Nie zadowolił się przy tym pięknym postanowieniem. Podjął walkę, aby miłość do Boga ogarnęła naprawdę całe jego życie. Jest przy tym bardzo realistyczny. Mój Jezu - pisze. - Wydaje mi się, że Cię kocham. Boję się jednak, czy przypadkiem nie okłamuję sam siebie. Wydaje mi się, że gdybyś zapytał mnie tak, jak kiedyś zapytałeś św. Piotra, księcia Apostołów: "Czy miłujesz mnie", odpowiedziałbym jak on: "Tak, Panie. Kocham Cię". Bałbym się jednak, gdybyś mnie pytał drugi i trzeci raz o to samo, gdyż bym się obawiał, że okłamuję sam siebie. Bałbym się, że mówię Ci o miłości, podczas gdy Cię wcale nie kocham. Mimo takich obaw Eugeniusz wyznaje, że cała jego relacja do Boga jest oparta wyłącznie na miłości. Mówi: Lęk nigdy nie był motorem mego życia wewnętrznego. Kim zatem jest dla niego Bóg Eugeniusz szuka chwil, by się do Niego przytulić, by odpocząć przy Nim, by siedzieć z Nim długo i chętnie. To wszystko są jego wyrażenia. Zwierzał się, że w takich chwilach serce mówi do serca. Czyż nie jest to dynamika dojrzewania serca każdego apostoła Czyż nie trzeba, aby nasze serca ogarnęło to zadziwienie i aby żyła w naszym sercu ta adoracja Czyż nie trzeba, aby w naszym sercu żyła ta wdzięczność i chęć kochania za ten czas, gdy się kochało za mało Czyż nie trzeba, aby nasze serce przylgnęło do Chrystusa. Dopiero takie serce może zacząć opowiadać o Bogu. To dlatego o. Fernand Jetté napisał: Nie ma i nie może być męża apostolskiego, jeśli ten człowiek najpierw nie spotka osobiście Jezusa Chrystusa w swoim własnym życiu, i jeśli osobiście nie poznał miłości, jaką Chrystus go kocha. Pomyślmy zatem, czy Jezus Chrystus jest naprawdę w centrum naszego życia Jakkolwiek by było, to i tak na pewno za mało. Cała dynamika życia wewnętrznego musi przebiegać między ju i jeszcze nie. Zatem ju jest, ale jeszcze nie tak, jak może, nie tak, jak powinien, nie tak, jak trzeba. Jutro będzie już bardziej niż wczoraj, ale jeszcze nie tak, jak powinien być pojutrze.

Książka "Rekolekcje z ... Św. Eugeniusz de Mazenod" - o. Kazimierz Lubowicki OMI - oprawa miękka - Wydawnictwo M.

Spis treści:

Wprowadzenie
Poznajmy Misjonarza
1. Emigracja
2. Poszukiwanie miejsca w życiu
3. Spotkania z Ukrzyżowanym
4. Kapłan ubogich
5. Założyciel
6. Biskup
7. Misjonarz
Dzień pierwszy
Bez specjalnych możliwości
1. Dziecko politycznie niepoprawne
2. Gdy ojciec musiał zarabiać na życie
3. W wielkim świecie
4. Chłopak z rozbitej rodziny
5. Nie dał się zwyciężyć złu
Dzień drugi
Z pobożnego aktywisty wyrosnąć na apostoła
1. Oczytany w literaturze religijnej
2. Dobry znajomy wielu duchownych
3. Działalność charytatywna a nawet ewangelizacyjna
4. A teraz trzeba się nawrócić!
Dzień trzeci
Spotkać osobiście Ukrzyżowanego
1. Zdobyty Miłością
2. Prawda o świecie
3. Dynamika życia wewnętrznego
Dzień czwarty
Odpowiedzieć sercem
1. Zadziwienie
2. Adoracja
3. Wdzięczność
4. Więź emocjonalna
Dzień piąty
Odpowiedzieć własnym życiem
1. Pragnąć tego, co Chrystus
2. Czynić to, co Chrystus
3. Zjednoczenie aż do utożsamiania
Dzień szósty
Ewangelizować ubogich
1. Z wichru i ognia
2. Młodzież
3. Ubodzy
4. Blisko ludu
Dzień siódmy
Iść na krańce świata
1. Wśród Indian i Eskimosów
2. Azja
3. Afryka
Dzień ósmy
Żyć we wspólnocie apostolskiej
1. Więzy najczulszej miłości
2. Nigdy sam i wyobcowany
3. W niebie jedno, jak na Ziemi
Dzień dziewiąty
Chrystus - żywe centrum wspólnoty
1. Specyfika wspólnot chrześcijańskich
2. Odkrycie
3. Praktyka
Dzień dziesiąty
Wierzyć w moc Miłości
1. Dobrze przyjąć nowych
2. Dzielić życie ze wspólnotą
3. Dyskrecja
4. Odpowiedzialność za słowa
5. Miłość wcielona
Dzień jedenasty
Kochać jak ojciec
1. Świadomość bycia ojcem
2. Ojcostwo - dar Boga
3. Ból rozłąki
4. Tęsknota, aby być razem
5. Korespondencja na usługach komunii
Dzień dwunasty
Rządzić sercem
1. Wewnętrzna walka
2. Zwycięstwo Boga
3. Ciągłe zapewnienia o miłości
4. Czuły jak matka
5. W imię miłości - trudna prawda
6. Człowiek ważniejszy od pracy
Dzień trzynasty
Być Maryją we współczesnym świecie
1. W poszukiwaniu wzoru
2. Odważna decyzja
3. Zawsze obecna
4. Odkrycie
5. Przemówił założyciel
6. Bądźmy tym, kim jesteśmy
Dzień czternasty
Uśmiech Matki
1. Kryzys
2. Wydarzenie
3. Cztery owoce
Dzień piętnasty
Pracować z Niepokalaną
1. Pomoc i obrona
2. Małe znaki miłości
3. Szerzyć zdrowe nabożeństwo
4. Niepokalana
Aneks
Wybrane modlitwy św. Eugeniusza
Przebacz
1. Jak mogło serce ...?
2. Jeszcze niedoskonałe
3. Ta moja niewierność
4. Gdy poznałem, żem zdradził
5. Ty mi przebaczysz
Wielbię Cię
1. Kto sprawił mi tę niespodziankę?
2. Zamiast zmiażdżyć
3. Nigdy nie przestałeś
4. Zawsze gotowy mnie przyjąć
5. Otrzymać wszystko
6. Chcę być tylko Twój
7. Moje serce jest przepełnione
8. Tylko dla Ciebie
Dziękuję
1. Ty mnie kochasz
2. Wróć do Ojca
3. Jestem Kapłanem
Oto jestem
1. Kogo kochałem
2. Przełamałem bariery
3. Nie zawieść Twojej nadziei
Proszę
1. W kruchym naczyniu niosę skarb
2. Zacząłem iść Twoimi śladami
3. A ja wciąż taki sam
4. Daj poznać
5. Pomnóż moje siły
6. Tym razem na zawsze