pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Zanim Cię znajdę

Autor książki:

John Irving

Dane szczegółowe:
Wydawca: Prószyński
Rok wyd.: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 592 s.
Wymiar: 146x225 mm
EAN: 9788374692977
ISBN: 83-7469-297-9
Data: 2006-05-10
Cena wydawcy: 34.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Wedle słów matki, Jack Burns był aktorem, zanim tak naprawdę nim został, lecz jego najżywszym wspomnieniem z dzieciństwa były chwile, gdy czuł się zmuszony ująć ją za rękę. Wtedy nie grał.
Wychowywany wśród kobiet Jack o swoim ojcu, Williamie, zdolnym organiście ze skłonnością do nawiązywania przygodnych kontaktów z kobietami, wie niewiele. Tyle ile przekazała mu matka, Alice, znana tatuażystka podczas podróży "śladami niewiernego Williama" do Europy. Od tego czasu - a Jack miał wtedy cztery lata - zła sława ojca kładła się na nim cieniem, tym mroczniejszym im stawał się starszy i bardziej podobny do rodzica. Nie tylko fizycznie...
Jako trzydziestoletni aktor, gwiazda Hollywood, odkrywa tajemnicę swojej przeszłości. Żeby jednak poznać całą prawdę o sobie, będzie musiał odbyć niejedną podróż...
W jedenastej, najbardziej osobistej z w
szystkich powieści Irvinga, dominuje nastrój melancholii, ale nie brakuje humoru, bywa, że czarnego i przez łzy - będącego znakiem rozpoznawczym autora "Świata według Garpa ” i "Jednorocznej wdowy ”.
"Zanim Cię znajdę ” z pewnością można zaliczyć do największych osiągnięć tego pisarza.
FRAGMENT:
Jack Burns nie pamiętał swego miejsca urodzenia; do chwili ukończenia przez chłopca czterech lat Toronto było jedynym miastem, jakie znał. Był jeszcze niemowlęciem, kiedy jego matka wpadła na trop ojca, w pogoni za nim opuścili Halifax. Lecz William wyjechał przed nimi, co powoli stawało się już rutyną. Tak więc gdy chłopiec uświadomił sobie nieobecność ojca, William podobno wrócił do Europy, ponownie przepłynąwszy Atlantyk.
Znaczna część młodego życia Jacka upłynęła mu na rozmyślaniach, czy to kanadyjskie wyczyny ojca doprowadziły matkę do Świętej Hildy. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi szkoła ta zatrudniła Williama Burnsa do pracy ze starszym chórem, złożonym z dziewcząt od dziewiątej do trzynastej klasy. William udzielał również korepetycji z gry na fortepianie i organach; były one zarezerwowane wyłącznie dla starszych uczennic. Można sobie wyobrazić, co nastoletni Jack mógł pomyśleć o ojcowskich przygodach w szkole dla dziewcząt! (Bezcenny wkład w muzyczną edukację uczennic doceniono ponadto, mianując Williama głównym organistą podczas codziennych mszy świętych).
Sukcesy pod egidą Świętej Hildy rychło znalazły swój kres, czemu bynajmniej nie należy się dziwić. I choć pierwsza uległa czarowi nauczyciela muzyki panienka z jedenastej klasy, to uczennica klasy trzynastej zaszła z nim w ciążę. Zawiózł ją wówczas do Buffalo na nielegalną aborcję. Kiedy Alice zjechała do miasta ze swoim nieślubnym dzieckiem, William zdążył już uciec, a Jack i jego matka raz jeszcze dostali się pod opiekuńcze skrzydła wiernych.
Święta Hilda była szkołą anglikańską; szkolna kaplica, gdzie wiele absolwentek stawało na ślubnym kobiercu, pełniła funkcję lokalnego bastionu kanadyjskiego Kościoła anglikańskiego. W latach sześćdziesiątych uczelnia otrzymywała stypendia fundowane przez wpływowe Stowarzyszenie Absolwentek. Dzieci z rodzin duchownych miały w takich wypadkach pierwszeństwo; pozostałe stypendia przydzielano arbitralnie. Wieść o Alice i jej problemie (którym był oczywiście Jack) lotem błyskawicy obiegła środowisko anglikańskie, po czym dotarła do władz szkoły oraz uszu stowarzyszenia. I gdy Alice oznajmiła Jackowi, iż znajdzie się wśród garstki chłopców przyjmowanych do Świętej Hildy, chłopiec zrozumiał, że nie obyło się bez pomocy absolwentek.
Alice i Jack mieli w gruncie rzeczy dużo szczęścia, gdyż znaleźli dach nad głową u jednej z członkiń stowarzyszenia. Pani Wicksteed była prawdziwą weteranką organizacji. Co więcej, po śmierci swojego męża została również rzeczniczką niezamężnych matek: nie tylko walczyła o ich prawa, ale i udzielała im schronienia.
Przepisowy okres jej żałoby już dawno minął; mieszkała niemal zupełnie sama w okazałym, acz skromnie urządzonym domu na rogu Spadina i Lowther, gdzie Jack i jego matka dostali do swej dyspozycji wolne pokoje. Obydwa pomieszczenia okazały się niezbyt duże i miały wspólną łazienkę, były jednak ładne, schludne i wysokie.
Gospodyni stowarzyszenia, kobieta imieniem Lottie, mieszkała kiedyś na Wyspie Księcia Edwarda i utykała na jedną nogę. To ona zajmowała się Jackiem, podczas gdy jego matka szukała zajęcia w jedynej znanej sobie branży.
W latach sześćdziesiątych Toronto nie zasługiwało na miano północnoamerykańskiej mekki tatuażu. Umiejętności Alice, uzyskane u ojca w Port of Leith, a następnie podszlifowane w Halifaksie pod czujnym okiem Charliego Snowa i Marynarza Jerry`ego, przerastały kwalifikacje lokalnych mistrzów. Alice biła na głowę Billa Falę Przypływu, który (z przyczyn niejasnych dla Jacka) nie zaproponował jej pracy, górowała też nad Chińczykiem, który z kolei nie omieszkał tego uczynić. Naprawdę nazywał się Paul Harper i wcale nie wyglądał na Chińczyka; doskonale zdawał sobie sprawę, że w 1965 roku Alice w Toronto nie miała sobie równych, i zatrudnił ją bez chwili wahania.
Pracownia Chińczyka znajdowała się na rogu Dundas i Jarvis. W pobliżu starego hotelu "Warwick” stał wiktoriański dom ze schodami prowadzącymi do sutereny. Pracownia mieściła się tam właśnie i człowiek wchodził do niej prosto z Dundas. Kotary w oknach były zawsze zasunięte.
Mały Jack Burns pamiętał czasem o Paulu Harperze w swoich modlitwach. Rzekomy Chińczyk pomógł Alice zyskać renomę w mieście, do którego zawsze odtąd miała powracać, czego nie można było powiedzieć o Jacku.
Nie warto bezgranicznie zdawać się na czyjąś życzliwość, gdyż nieomal każdy dług wdzięczności przyjdzie kiedyś spłacić. Podczas gdy Chińczyk zawsze postępował bezinteresownie, pani Wicksteed stanowiła przypadek zgoła odmienny. Jej dobra wola nie budziła wątpliwości, lecz określenie Jacka i Alice, jak mawiała jej rozwiedziona córka, mianem "darmowych lokatorów” byłoby nadużyciem słowa "darmowy”.
Pani Wicksteed szybko doszła do wniosku, iż akcent matki Jacka kładzie się cieniem na jej reputacji w stopniu większym nawet niż jej egzotyczna, ba, cokolwiek wątpliwa profesja. Krótko mówiąc, pani Wicksteed uznała, że matczyne gardłowe "r” stanowi pogwałcenie angielszczyzny (przynajmniej w wydaniu pani Wicksteed) i na resztę życia skazuje "biedną Alice” na mroki nizin społecznych.
Jako absolwentka o przepastnych kieszeniach i bezgranicznym oddaniu Świętej Hildzie pani Wicksteed zatrudniła młodą nauczycielkę angielskiego, niejaką pannę Caroline Wurtz, która miała pozbawić Alice owej obrazoburczej wymowy. W przekonaniu pani Wicksteed panna Wurtz nie tylko była mistrzynią dykcji: cierpiała ponadto na brak wyobraźni, który pozwoliłby jej uznać akcent Alice za interesujący. Albo też po prostu nie znosiła Alice, jej akcent zaś uważała za najmniejszą przywarę.
Caroline Wurtz pochodziła z Niemiec i spędziła wiele lat w Edmonton. Była doskonałą nauczycielką. Każdego skutecznie wyleczyłaby z obcego akcentu, samo słowo "obcy” wypluwała z niezachwianą pewnością siebie. Bez względu na przyczynę niechęci do Alice za Jackiem wprost przepadała. Nie mogła oderwać od niego oczu, tak jakby spoglądając na chłopca, czytała przyszłość z rysów jego twarzy.
Co do Alice, przywiązanie do Szkocji wyprowadziło ją na manowce; potulnie poddała się tresurze dykcji, tak jakby w jej ojczystym języku nie było nic, co zachowało dla niej jakąkolwiek wartość. Śmierć ojca - po przyjeździe do Halifaxu, ale przed narodzinami Jacka - i odejście Williama nie uczyniły jej godną przeciwniczką panny Wurtz.
Tym sposobem po jednej stronie Atlantyku straciła cnotę, a po drugiej swój szkocki akcent.
"Nie było wiele do stracenia” - wyznała któregoś dnia synowi. (Chłopiec uznał, że miała na myśli akcent). Alice nie sprawiała wrażenia rozżalonej zabiegami pani Wicksteed i panny Wurtz. Mimo braku wykształcenia nie była w ciemię bita. A pani Wicksteed okazała jej i Jackowi wiele dobroci.
Co do kulawej Lottie, chłopiec ją ubóstwiał. Wciąż brała go za rękę, zwykle go w tym ubiegając. A gdy go przytulała, robiła to nie tylko dla siebie, ale by okazać mu miłość.
- Wstrzymaj oddech - komenderowała, po czym oboje przytrzymywali powietrze w płucach, czując bicie swoich serc w złączonych klatkach piersiowych. - Żyjesz - stwierdzała w końcu Lottie.
- Ty też żyjesz, Lottie - odpowiadał chłopiec, nabierając tchu.
Jack dowiedział się później, że Lottie opuściła Wyspę Księcia Edwarda w tym samym stanie, w jakim jego matka popłynęła do Halifaxu, z tą różnicą, że dziecko Lottie przyszło na świat martwe po przyjeździe do Toronto, gdzie pani Wicksteed oraz pozostałe członkinie stowarzyszenia przyszły jej z pomocą. Mogły sobie należeć do Kościoła anglikańskiego lub episkopalnego, ale rządziły się własnymi prawami. A dla niebożątek pokroju Jacka i Alice ich opieka okazała się bardzo przydatna.
* * *
Jesienią 1969 roku, zanim Jack i jego mataka wyruszyli do Europy, Alice napisała listy do tatuażystów z miast, które mieli odwiedzić po drodze. Informowała, ze poznała tajniki fachu w Port of Leith; to, że była córką Aberdeen Billa, mogło slużyć za dostateczną rekomendację. W portach Morza Północnego i Bałtyckiego każdy szanujący się tatuażysta o nim słyszał.
Jack i Alice najpierw pojechali do Kopenhagi.

Książka "Zanim Cię znajdę" - John Irving - oprawa miękka - Wydawnictwo Prószyński. Książka posiada 592 stron i została wydana w 2006 r.