pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Doskonały smak Orientu

Autor książki:

Piotr Kłodkowski

Dane szczegółowe:
Wydawca: ZNAK
Rok wyd.: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 232 s.
Wymiar: 135x200 mm
EAN: 9788324006915
ISBN: 83-240-0691-5
Data: 2006-06-21
Cena wydawcy: 32.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Piękne teksty cenionego orientalisty, znanego czytelnikom miesięcznika "Znak”, autora wnikliwej książki Wojna światów. O iluzji wartości uniwersalnych.
Tematycznie powiązane ze sobą eseje zebrane w jednym tomie wzajemnie się uzupełniają i oświetlają, nawiązując do najlepszych tradycji polskiego reportażu.
Autor z łatwością odnajduje detal czy zjawisko, które staje się symbolem i kluczem do szerokiej, wnikliwej interpretacji egzotycznej kultury, nie aż tak odległej i niezrozumiałej, jak się nam z początku wydawało.
W 2006 roku Piotr Kłodkowski został laureatem Nagrody im. ks. Józefa Tischnera w kategorii publicystyki lub eseistyki na tematy społeczne, która uczy Polaków przyjmować "nieszczęsny dar wolności”. Wyróżniony za książkę O pęknięciu wewnątrz cywilizacji, w której z niezwykłą empatią i znawstwem uczy Polaków sztuki rozumienia Innego – w tym wypadku cywilizacji islamu i hinduizmu.
Fragment:
Supermarket i świątynia
Malezja jest krajem muzułmańskim. Dla osób przybywających tutaj z Zachodu miejscowy islam wydaje się bardziej łagodny aniżeli gdzie indziej, tak jakby celowo dostosowano go do współczesnego zglobalizowanego świata. Pamięć o wspólnej historii Orientu i Europy jest tu widoczna w wielu miejscach. Meczety w słynnym mieście Malakka sąsiadują z budowlami w stylu kolonialnym, które ciągle przypominają o dawnej obecności Brytyjczyków, Holendrów i Portugalczyków. Kiedyś byli tu gubernatorami, admirałami bądź misjonarzami. Dzisiaj są turystami i biznesmenami, którzy przyjeżdżają, żeby wydać albo zarobić pieniądze. Architektoniczne symbole oraz kosmopolityczna atmosfera miejsca dają człowiekowi z Europy poczucie psychicznego komfortu. Także szeroko stosowana technologia budzi zaufanie. No bo skoro wszystko jest tak bardzo nowoczesne, to i miejscowi ludzie muszą mieć podobne jak na Zachodzie nowoczesne podejście do otaczającej rzeczywistości.
Jechaliśmy z Malakki do Kuala Lumpur, stolicy kraju. Podróż trwa kilka godzin, dlatego autobus zatrzymuje się zazwyczaj dwa razy na krótszy, a raz na dłuższy postój. Monotonia jazdy przy niezbyt ekscytujących pejzażach za oknem wprowadza niemal w podróżniczy letarg, w jakiś stan półjawy, kiedy to na krótki czas wszystko obojętnieje. Szczęśliwie zbliżała się pora lunchu, gdy można wreszcie rozprostować nogi i otworzyć oczy. Zatrzymaliśmy się na ogromnym parkingu, tuż przy kompleksie handlowo-gastronomicznym. Dziesiątki restauracji, fast foodów w stylu Mc Donald’s czy KFC, mnóstwo mniejszych i większych supermarketów z towarami z całego świata. W pasażach między sklepami automaty z colą, snickersami, camelami i marlboro. W podcieniach kolorowe stoliki i wygodne krzesełka. Całość jest świetnie wkomponowana w otaczającą zieleń, trochę jednak wyblakłą wskutek porażającego upału. Zmęczony podróżą klient nie cierpi jednak z powodu zdradliwych promieni orientalnego słońca, zewsząd otacza go bowiem miły chłód wszechobecnego air-conditioning, który sprawia, że nawet chodniki przed sklepami wydają się klimatyzowane. Odległość tysięcy kilometrów zostaje jakby chwilowo zredukowana. Doskonale znane marki zachodnich dó i ten sam smak cheeseburgerów z frytkami powodują, że malajska egzotyka zostaje jakby na moment oswojona. Jakoś podświadomie czujemy, że teraz to już wszędzie na świecie jesteśmy u siebie. Przynajmniej jeśli chodzi o otaczające nas przedmioty i smak uniwersalnych potraw.
W grupie było nas dziesięcioro. Każdy miał odmienne gusta kulinarne i wolał próbować indywidualnie wybranych przez siebie potraw. Umówiliśmy się na spotkanie pod ogromnym drzewem banjanu, stojącym opodal parkingu. Mieliśmy godzinę na lunch i zakupy. Razem z Alim, naszym malajskim przewodnikiem, zamówiliśmy kawę. Zaczął wiać lekki wiatr, upał zelżał, nie było więc sensu przesiadywać w klimatyzowanym pomieszczeniu. Usiedliśmy w jednym z kawiarnianych ogródków. Ali mówił o swoich studiach w Stanach Zjednoczonych, opowiadał o polityce kraju oraz trochę o swojej rodzinie. Zrobiło się bardzo leniwie i relaksująco. Gorąca kawa smakowała coraz bardziej.
Po chwili usłyszeliśmy podniesione głosy. Kilka osób głośno krzyczało po malajsku. Było to dość niespodziewane w porze sjesty, dlatego popatrzyłem pytająco na Alego. Ali najpierw zamilkł, potem pociągnął mnie za rękaw i dał znak, abym szybko za nim pobiegł. W ciągu kilku sekund byliśmy na miejscu. Sześciu czy siedmiu Malajów szarpało się z trzema białymi mężczyznami. Dopiero wtedy usłyszałem, że język malajski miesza się z dobrze znanymi mi słowami polskimi. Trzech Polaków z naszej grupy, chyba dość mocno wystraszonych, odpychało rozjuszonych napastników, którzy z kolei starali się ich za wszelką cenę zatrzymać. Sytuacja wydawała się poważna. Mający przewagę liczebną Malajowie zachowywali się jak furiaci, tyle że ta furia nie przemieniała się póki co w desperacki atak pięściami na tymczasowego przeciwnika. Polacy chcieli wyrwać się z okrążenia, nie atakowali, próbowali jedynie jakby strzepać z siebie dłonie napastników, które łapały ich za koszulę bądź nadgarstki. Ta międzynarodowa szarpanina w klimatyzowanych pomieszczeniach kompleksu handlowo-gastronomicznego w połowie drogi między Malakką i Kuala Lumpur na chwilę przybrała niemal groteskowe kształty wojny między cywilizacjami. Było to prawdziwe fizyczne starcie malajsko-polskie, orientalno-zachodnie, a nawet chrześcijańsko-islamskie. Naturalnie, nie znałem jeszcze jego przyczyny, chociaż zobaczyłem już skutki. No bo kto tak naprawdę zaczął, kto kogo obraził lub znieważył? Kto był ofiarą, a kto napastnikiem?
Ali zaczął krzyczeć głośno po malajsku i angielsku. Ja zrobiłem to samo – po angielsku i po polsku. Trójjęzyczny krzyk na chwilę rozminował atmosferę. Szarpanina ustała. Malajowie popatrzyli na nas z niepokojem, Polacy z ulgą. Ali zaczął coś klarować swoim rodakom, ci zaś opowiadali mu podniesionym głosem i gestykulacją rąk o przyczynie swojego gniewu. Dopiero teraz zauważyłem, że znajdujemy się obok niewielkiego meczetu, jakby przyklejonego do ciągu sklepów i restauracji. Wejście do meczetu znajdowało się kilkanaście kroków od głównego pasażu i było jakby cofnięte w porównaniu z witrynami supermarketów i fast foodów. Ali kiwnął ręką, oświadczając, że coś mi pokaże. Z grupą nadal wzburzonych Malajów podeszliśmy kilka kroków. Za załomem muru, który odgradzał wejście od strony pasażu, była niewielka wnęka. Znajdowało się w niej miejsce ablucji, której każdy muzułmanin dokonuje tuż przed obowiązkową modlitwą. Jak wszędzie na świecie zaopatrzone było w kurki z wodą i rury odprowadzające ścieki do kanału. Malajowie, już nieco spokojniejszym głosem, opisywali gestami i słowami Alemu całe zdarzenie. Teraz dopiero zrozumiałem. Tuż przy wejściu znajdował się metalowy znaczek symbolizujący mężczyznę. Niewielka metalowa ściana, odstająca od muru, miała mniej więcej wysokość dorosłego człowieka. Do niej przymocowany był metalowy zlew, który pełnił funkcję zbiornika odprowadzającego wodę. Po obydwóch stronach znajdowały się kurki. Rzeczywiście, nieoświeconemu Europejczykowi mogło to przypominać trochę większy pisuar, naturalnie odmienny od tego, jaki używany jest na Starym Kontynencie, ale mimo wszystko budzący znajome skojarzenia. Różnice w architekturze można było jakoś sobie wyjaśnić kwestiami egzotyki. Europejscy mężczyźni, poganiani potrzebą, nie zwrócili zapewne uwagi na drobne detale, sugerujące, że owo miejsce pisuarem jednak nie jest. Nikt nie dokonywał wówczas ablucji, dlatego wszystko wydawało się takie spokojne, bezpieczne i naturalne. Poza tym byli przecież na terenie nowoczesnego kompleksu handlowego, podobnego do tysięcy innych na całym świecie, gdzie reguły postępowania wydają się przecież identyczne, niezależnie od szerokości geograficznej Na szczęście nie doszło do profanacji. Zgodnie potwierdziły to już później obydwie strony. W ostatniej chwili wychodzący z meczetu Malajowie dostrzegli Polaków, stojących w pozycji wyjątkowo uniwersalnej dla wszystkich mężczyzn na świecie. Na początku doznali zapewne szoku, później wpadli we wściekłość. Zaraz potem doszło do szarpaniny, której ostatni akt widzieliśmy już osobiście. Nikogo spośród muzułmanów nie bawiła kulturowa pomyłka. W pewnych sytuacjach bowiem poczucie humoru nie rozwiązuje problemu, wręcz przeciwnie, może stać się przyczyną konfliktu niezrozumiałego dla osób postronnych.
Godzinę później jechaliśmy autobusem w kierunku Kuala Lumpur, gdzie kilka lat temu zbudowano najwyższy budynek świata, Petronas Twin Towers. Kiedy strach i świadomość zagrożenia wreszcie minęły, trzech mężczyzn, przekrzykując się wzajemnie, opowiadało z rozbawieniem o swojej pomyłce innym osobom w grupie. Ali nie znał polskiego, ale szybko zrozumiał sens wypowiadanych słów. Czy zdają sobie sprawę, zapytał mnie, co by im groziło, gdyby muzułmanie wyszli trzydzieści sekund później z meczetu, a oni zapinaliby już spodnie? Nie, chyba nie, odparłem, czasami lepiej pozostać w nieświadomości.

Książka "Doskonały smak Orientu" - Piotr Kłodkowski - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK. Książka posiada 232 stron i została wydana w 2006 r.

Spis treści:

CZĘŚĆ PIERWSZA
Supermarket i świątynia
Paszport
Gry wojenne
Barbarzyńskie kulinaria
Misja turysty

CZĘŚĆ DRUGA
Dwie herbaciarnie
Bazar
Słowo
Mnisi i jeńcy
Strach

CZĘŚĆ TRZECIA
Państwo
Proste rozwiązania
Policjant
Pola Śmierci i długopis
Król
Dziecko
Religijny matrix

CZĘŚĆ CZWARTA
Upał
Zapach
Hierarchia pewnego złudzenia
Niewidzialne kobiety
Barwy iluzji
Śmierć

CZĘŚĆ PIĄTA
Ludzka przestrzeń
Człowiek ze szkunera
Niewolnicy czasu
Kapelusz, turban i czapka z daszkiem
Broda

CZĘŚĆ SZÓSTA
Buddyjski marketing
Młynek modlitewny
Nauczyciel
Antyguru