pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Wezwanie

Dane szczegółowe:
Wydawca: Fides
Oprawa: miękka
Ilość stron: 136 s.
Wymiar: 120x170 mm
EAN: 9788389016003
ISBN: 83-89016-00-1
Data: 2006-03-17
Cena wydawcy: 13.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Lektura na czas rekolekcji. Może być pomocna dla stawiających trudne pytania i poszukujących ewangelicznych odpowiedzi. Książka jest świadectwem wiary i oddania życia najuboższym. Treść ujęta w 28 rozważań opartych na fragmentach Ewangelii i osadzonych w realiach codzienności Wspólnoty Chleb Życia.
PRZEDMOWA
Zapoznając się z życiorysami ludzi, którzy dokonali bezinteresownie czegoś wielkiego na rzecz potrzebujących lub dobra wspólnego, dostrzegamy, że te ich heroiczne inicjatywy były inspirowane wartościami ewangelicznymi. Słowo Boże porywa bowiem ludzką wyobraźnię swą głębią i mocą oraz inspiruje do takich działań, które wykraczają zawsze poza przeciętność. Nikt z ludzi, kto pragnie żyć w pełni darem chrześcijańskiego powołania, nie potrafi sprostać realizacji tego pragnienia bez umocnienia go mocą słowa Bożego. O własnych siłach nie potrafimy ani zachwycić się prawdziwie wielkimi ideałami, by je realizować, ani zdobyć się na czyny heroicznej wielkości. Szczególnie jest to prawdziwe w wymiarze służenia drugiemu człowiekowi, zwłaszcza potrzebującemu. Nasza miłość własna i egoizm nie pozwalają nam na geniusz takich działań. Trzeba otworzyć się na blask i moc słowa Bożego, karmiąc się nim na co dzień poprzez medytację prowadzącą do kontemplacji oblicza Chrystusa żyjącego także dziś w Kościele i obecnego w ludziach, zwłaszcza wszelako potrzebujących. Bez tej kontemplacji oblicza Chrystusa, świadectwo chrześcijan podejmowane na rzecz służby wobec świata i ubogich byłoby niedopuszczalnie płytkie, a przez to, również mało przekonywujące i skazane na łatwą ideologizację.
Zamyślenia s. Małgorzaty znanej i cenionej "siostry potrzebujących" są jej pokorną zadumą nad tekstami Ewangelii w kontekście służby ubogim. Prostota i autentyzm tych medytacji sprawia, że czytelnik z łatwością pozwala się kierować tym rodzajem myślenia, odnajdując w poszczególnych rozdzialikach pokarm dla siebie. Wartością rozważań jest fakt, iż zrodzone są one z wysiłku na rzecz autentycznego życia Ewangelią. S. Małgorzata pokazuje w swych medytacjach jak "miłosierdzie czynów nadaje nieodpartą moc miłosierdziu słów" (Jan Paweł II, Novo Millennio Ineunte, IV, 50). Szczególnie ważnym przesłaniem tej książeczki jest zwrócenie uwagi czytelników na to, aby nasze chrześcijańskie wspólnoty widziały w ubogich braci i chciały żyć tak, by ubodzy wśród nas czuli się "jak u siebie w domu". Jest tu nawiązanie do tego czego pragnęli: opiekun ubogich Sługa Boży ks. Bronisław Markiewicz, św. Brat Albert, o. Józef Wrzesiński, Matka Teresa z Kalkuty.
Byłoby dobrze, aby przemyślenia zawarte w książeczce dotarły do jak największej ilości polskich czytelników, by pomóc im dostrzegać nowe przestrzenie rodzącego się ubóstwa i uczyć patrzeć na ludzi doświadczonych tym ubóstwem oczyma Ewangelii. Trzeba bowiem w Polsce takiej wrażliwości, by ludzka solidarność nie pozostawała tylko frazesem lub wspomnieniem buntu.
Skoro świat współczesny, a w nim także Polska, naznaczony jest bardzo wieloma sprzecznościami i rodzącymi się nowymi wyzwaniami na rzecz troski o ubogich, to musimy szeroko otwierać nasze oczy na to wszystko, uwrażliwiać serca na potrzebujących. Dziś w świecie komercji bardziej niż kiedykolwiek, tylko Miłość się liczy i należy odważnie iść do ludzi, by w imię Ewangelii dzielić się z nimi Miłością. Sądzę, że to przesłanie jest zawarte w książce s. Małgorzaty Chmielewskiej pt. "Wezwanie". Spieszmy się więc konkretnymi czynami braterstwa kochać ludzi w imię Jezusa Chrystusa, który jest Jedynym Odkupicielem człowieka i bratem wszystkich ludzi. Tylko w dawaniu siebie i służeniu na rzecz potrzebujących, człowiek odnajduje siebie i własne szczęście.
+ Jan Chrapek
Biskup Radomski
WSTĘP
Wspólnota Chleb Życia, do której należę, została wezwana, aby być jakby odbiciem Ludu Bożego w łonie Kościoła, gromadzącego różne powołania wokół Chrystusa w Eucharystii - ubogich i dzieci. Droga, którą idziemy, jest stroma, tak jak trudne są wezwania Błogosławieństw. Jednak dzisiaj nie wybrałabym innej, bośmy się, co prawda, nieźle na niej utrudzili, ale także nieźle ubawili, jak modliła się z wdzięcznością jedna z moich sióstr w trakcie swoich ostatecznych przyrzeczeń składanych we Wspólnocie.
Dzielę się zatem kilkoma doświadczeniami, które dał mi oraz moim braciom i siostrom przeżyć Pan Jezus, z nadzieją, że ktoś może odkryje w nich swoje własne przeżycia na drodze do Boga.
[...]
DROGA
Wielu młodych ludzi poszukuje sensu życia. Wielu, nieco starszych, doświadczyło już pustki duchowej, jaka towarzyszy konsumpcyjnemu życiu współczesnego świata. Jedni i drudzy stawiają to pytanie, które usłyszał Jezus od młodzieńca na drodze do Jerozolimy (Mk 10, 17-27).
"Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął Go pytać: "
Jaką, my chrześcijanie, dajemy odpowiedź spragnionym prawdy i autorytetów młodym?
Kiedyś pewien młody ksiądz został przez swojego proboszcza przydzielony do posługi duszpasterskiej w naszym domu. Przywitałam się z nim jak należało i od razu zostałam zaatakowana. W długim wywodzie przedstawiał mi swoje racje przeciwko radykalnemu ubóstwu jako drodze do Chrystusa, chociaż wcale go o to nie pytałam. Nieco zaskoczona zrozumiałam szybko, że ten młody człowiek, który na pewno szczerze oddał życie Chrystusowi, odczuwał niedosyt czy dyskomfort tocząc, poza swoimi duszpasterskimi obowiązkami, zupełnie wygodne życie. W swoim środowisku nie znalazł jednak wsparcia dla realizacji ideału, który mu niewątpliwie przyświecał na początku. Nie miał dość siły, aby wznieść się ponad obowiązujący styl i tę frustrację właśnie na mnie wyładowywał. Wysłuchałam więc, nie wdając się w dyskusję.
Mimo że został przeniesiony po jakimś czasie do innej parafii, jest do dzisiaj naszym przyjacielem.
Kiedy przygotowywał dzieci z parafii do pierwszej komunii, wspólnie zrobiliśmy akcję "cukier dla dzieci rumuńskich". Ja opowiedziałam dzieciakom o sierocińcu w Rumunii, do którego jeździliśmy z pomocą i poprosiłam, aby każde dziecko, jeśli chce, przyniosło dla głodnego Pana Jezusa kilogram cukru. Ksiądz przywiózł nam ponad 300 kg po pierwszokomunijnych uroczystościach. Może to kropla w morzu potrzeb, ale mam nadzieję, że w sercach dzieci pozostanie choć wspomnienie tego gestu, obok wspomnienia drogich prezentów, luksusowego przyjęcia i kosztownych strojów.
"Jezus mu rzekł:. On Mu odpowiedział: ".
Można oczywiście zatrzymać się na etapie przyzwoitości. Nie kradnę, nie cudzołożę, nie zabijam... Nie jestem jak inni.
Mamy to poczucie, żeśmy trochę lepsi niż reszta świata. Idziemy więc śmiało do Pana pytać, co jeszcze mamy zrobić, aby być w porządku. Tym bardziej śmiało, że sumienie nie wyrzuca nam przecież niczego. Może nam nawet powie: "Dobra, facet, jesteś ekstra w porównaniu z całą resztą".
"Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością (...)"
Jezus spojrzał na tego chłopaka z miłością. Dwa razy Ewangelie tak dokładnie opisują spojrzenie Jezusa. Innym razem było to spojrzenie zagniewane. Można sobie wyobrazić, że młody człowiek miał radosną twarz, padając przed Chrystusem i pytając o dalszą drogę. Wszak nie miał się czego wstydzić. Twarze młodych ludzi, którzy do nas przychodzą, naznaczone są przeważnie cierpieniem. Kiedy spotykam się z młodzieżą akademicką czy z licealistami, uderza mnie różnica pomiędzy ich pięknymi, młodymi, twarzami, jasnymi spojrzeniami, a pełnymi nieufności, lęku i frustracji spojrzeniami mieszkańców naszych domów.
Pan Jezus wyjawia młodzieńcowi tajemnicę doskonałości, jakby oczekując równie radosnej akceptacji: "(...) i rzekł mu: ".
Sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim. Mamy nie tylko parę ciuchów, trochę sprzętu, ale przede wszystkim studia, zawód, pozycję, przyjaciół. Przecież godziwie to zdobyliśmy, uczciwie pracujemy, dlaczego mamy to oddawać jakimś nieudacznikom? Po ludzku rzecz biorąc brat Albert Chmielowski zmarnował swój talent artysty, także dar Boży, którym mógł służyć ludziom. Skarb w niebie jednak jest nieco różny od ziemskiego. Może to najtrudniej nam z Ewangelii zrozumieć? "Potem przyjdź i chodź za Mną!"
Dokąd? Gdzie chadza Pan Jezus? No właśnie. Chadza tam, gdzie na ogół nie lubimy się wybierać. Do opuszczonych, głodnych, odrzuconych. Do prostytutek, kryminalistów i bezdomnych. Do szpitali i domów starców. I tam nas chce zaprowadzić, abyśmy mogli Go spotkać. W ich oczach, twarzach, cierpieniu, głodzie i nędzy. Spotkać i pomóc przemienić ich życie.
"Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości".
Odszedł więc młody człowiek zasmucony i niewątpliwie zasmucony pozostał Pan Jezus.
Tak niewiele chłopakowi brakowało do celu, nad którego osiągnięciem przecież niemało się już natrudził. W decydującym momencie zabrakło tylko odrobiny szaleństwa, bez którego nie ma miłości, żadnej miłości. Zabrakło odrobiny ryzyka, które pojawia się zawsze wtedy, kiedy angażujemy się w miłość. Zaufania, że kochający nie wyprowadzi nas w pole, bo chce tylko naszego dobra. Chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
Młodzi ludzie przychodzący do naszej Wspólnoty na ogół szczerze szukają Boga. Niewielu zostaje, choć nie wszyscy nas opuszczają tak, jak owych dwóch młodzieńców, którzy pierwszej nocy stażu w naszym schronisku dla ludzi chorych uciekli oknem. Nie wiem do dziś dlaczego, skoro drzwi są cały czas otwarte!
Problem jest zawsze ten sam.
W życiu z ubogimi musimy zostawić nasze dyplomy, pozycję, przyjaciół, z którymi dyskutowaliśmy o wartościach, filozofii i polityce, nawet nasz język, którym do tej pory porozumiewaliśmy się z otoczeniem. Kiedy jadę odwiedzić moją rodzinę, muszę się przestawić na inny język, żeby móc się porozumieć z bratem, który z wykształcenia jest humanistą! Ubodzy mówią prosto, choć niekoniecznie są wulgarni. Czasami rzeczywiście są.
Pamiętam 21-letniego Artura, który używał tylko kilku słów powszechnie uznawanych za nieprzyzwoite. Kiedy ponawiałam rozpaczliwie próby przestawienia go na język trochę bardziej literacki, powiedział mi szczerze, że wychowywał się w domu dziecka, w zakładzie wychowawczym, poprawczym, a na końcu w więzieniu i chyba sobie nie wyobrażam, że w dwa miesiące można się nauczyć na nowo mówić.
Zamiast toczyć dyskusje filozoficzne nasza siostra Renata, od lat mieszkająca w schronisku dla chorych ludzi bezdomnych, po prostu czasem zagra z nimi w karty.
Jestem osiemnastoletnim chłopakiem. Urodziłem się na Mazurach, gdzie mieszkałem przez 16 lat z rodziną. Nie mam miłych wspomnień z dzieciństwa z powodu alkoholizmu ojca. Ojciec jak wypije, to nie wie, co robi.
W 1995 roku moja rodzina zaczęła się rozpadać. Mama nie wytrzymała awantur i pewnego dnia nie wróciła z pracy do domu. Przez całe lato byliśmy zdani na ojca, który przez pół roku starał się poprawić. Potem znowu zaczął pić. Wyruszył na poszukiwanie mamy. Znalazł ją po miesiącu i znowu zaczął znęcać się nad nią i nad nami. Wyganiał ją z domu, potem kazał nam jej szukać. Zajmował się łowieniem ryb i piciem. Musieliśmy mu przynosić wódkę i - bywało - pić razem z nim. W 1998 roku mama pozwała go do sądu. Wtedy wygonił ją ostatecznie razem z moim młodszym bratem. Ja zostałem z najmłodszą siostrą i starszym bratem, który był w wojsku i prawie nie pokazywał się w domu. Ojciec pracował jako stróż, ale to ja więcej pracowałem za niego, jednocześnie próbując chodzić do szkoły. Robiłem wszystko, co się nawinęło pod rękę, często wbrew prawu. Wolałem, żeby ojciec leżał pijany niż znęcał się nade mną i moją siostrą. Pracowałem na budowie po 10 godzin dziennie. Zarabiałem po 3 złote za godzinę. Oczywiście na czarno. Miałem wówczas 16 lat. Kiedy doszło do rozprawy przeciwko ojcu, zrobiłem coś, czego bardzo żałuję. Ale gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to samo. Jako jedyny broniłem ojca w sądzie i dzięki temu dostał wyrok w zawieszeniu. Ojciec jednak wyżywał się na mnie i za to, twierdząc, że gdyby nie ja, to siedziałby w więzieniu, a tak to musi czekać, aż go zgarną. Za obronę i kłamstwa w sądzie wynagrodził mnie ciosem między oczy i złamaniem nosa. Po pewnym czasie mama zabrała młodszą siostrę i wyjechała do rodziny na Suwalszczyznę. Ja pracowałem i płaciłem wszystkie domowe rachunki. Sytuacja stawała się jednak nie do zniesienia. Do tego ojciec opowiadał, że wbije mi nóż w plecy. Zdecydowałem się wyjechać. Po trzech dniach pieszej wędrówki dotarłem do celu. Tam spotkałem chłopaka z podstawówki. Załatwił mi kąt - silos metalowy do spania, kanapki i butelkę wody. Cała zgraja siedziała tam i wąchała klej.
Na drugi dzień spotkałem na dworcu autobusowym matkę. Jechała z rodzeństwem do ciotki do Sejn. Dotarłem tam następnego dnia. U ciotki była malutka, dwuizbowa chata. Mieszkali tam już mama z bratem, młodszą siostrą i jeszcze jedna siostra w czwartym miesiącu ciąży. Szybko wyprowadziliśmy się do Żagar, gdzie wynajęliśmy mieszkanie. Ja pracowałem jako parobek po 16 godzin dziennie. Spałem w stodole lub oborze. Dostawałem wyżywienie i nie miałem czasu wracać do domu odległego o 5 km. W międzyczasie mama straciła to mieszkanie. Właściciel wygonił ich. Kiedy się o tym dowiedziałem, chciałem, żeby mój gospodarz wypłacił należne mi pieniądze. Niestety, po awanturze, za 37 przepracowanych dni zapłacił mi 190 zł. Po opłaceniu czynszu zostało 20 zł na całą rodzinę. Znalazłem nową pracę, lepiej płatną, po 4 zł za godzinę. Wracałem do domu o 22.30, wychodziłem o 3 rano. Starszy brat wyszedł z wojska i uciekł od ojca do nas. Dołączyła kolejna siostra, która straciła pracę w Warszawie. Ja skończyłem 17 lat. Starszy brat zaczął pracować ze mną. Niestety, kondycyjnie nie wytrzymał i wyrzucono nas obu. Znów szukałem pracy. Moja najstarsza, zamężna siostra mieszka na południu Polski. To ona dała nam adres Wspólnoty Chleb Życia. Po kilku próbach znalezienia pracy i mieszkania zdecydowałem się pojechać do Warszawy, a wraz ze mną cała rodzina. 21. stycznia 2000 roku znaleźliśmy się w Warszawie. Zostaliśmy mile przyjęci. Po tygodniu siostra Małgorzata zapytała nas, czy chcemy się uczyć. Odpowiedzieliśmy, że tak. Opowiedziała nam o domu na wsi, dała 2 godziny na spakowanie oraz pożegnanie z mamą. I przyjechaliśmy do Zochcina, tam, gdzie wrony zawracają. Rozpoczęliśmy z bratem naukę w zaocznym liceum. Znalazłem w tym domu wiele spokoju, sens swojego wysiłku, ogromnie dużo ciepła, którym mnie otoczyła Wspólnota. Tutaj nauczyłem się wielu rzeczy o człowieku i jego roli na ziemi. Poprzez siostrę zrozumiałem Pismo św. Zacząłem je stosować w życiu codziennym. Poznałem mnóstwo ciekawych ludzi w szkole i we Wspólnocie. Mam przyjaciółkę, z którą mogę pogadać o wszystkim. Znalazłem spokój ducha. Zrozumiałem sens poświęcenia się pracy i bliźniemu. To wszystko nie spadło na mnie od razu jak z nieba. Wymagało ode mnie ciężkiej pracy. Przez rok nasz dom i podwórko zmieniły się nie do poznania. Wybudowaliśmy kaplicę, wybetonowaliśmy podwórze, wyremontowaliśmy inny dom w Grocholicach. Kaplica jest śliczna i mam satysfakcję, że przyłożyłem ręki do jej budowy. A praca była naprawdę ciężka. Chcę zdobyć wykształcenie i znaleźć pracę.
Piszę ten artykuł w podziękowaniu za ciepło. Przyjęto mnie tu jak syna.
Grzegorz
[...]
CIERPLIWOŚĆ
"I opowiedział im następującą przypowieść: Pewien człowiek miał zasadzone w swojej winnicy drzewo figowe; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: Lecz on mu odpowiedział: " (Łk 13, 6-9).
W naszym życiu z ludźmi ubogimi stale musimy się uczyć cierpliwości od samego Chrystusa. To wcale nie jest łatwe rozróżnić, kiedy człowiekowi należy dać jeszcze jedną szansę, a kiedy trzeba powiedzieć stanowczo: "Nie! Dosyć!" Miłość nie polega na przyzwoleniu na wszelkie głupstwa. Z drugiej strony trzeba często wiele czasu, zanim człowiek nie tylko zrozumie, że musi coś zmienić w swoim życiu, lecz także będzie w stanie to zrobić.
Była z nami wiele lat Joanna. 18 lat żyła na dworcu, zanim trafiła do Noclegowni dla Bezdomnych Kobiet prowadzonej przez naszą Wspólnotę. Ponieważ piła, więc była karnie usuwana, najpierw na dzień, potem dwa itd., aż wreszcie na pół roku. Definitywne usunięcie następuje u nas tylko za przemoc fizyczną, której nie tolerujemy absolutnie. Równiutko po pół roku przyszła z powrotem. Zaczęła chodzić na adorację Najśw. Sakramentu, co wiązało się z dojazdem do innego naszego domu, bo w Noclegowni nie ma kaplicy. Po jakimś czasie wstąpiła do naszej Wspólnoty. Była kucharką, najpierw w Noclegowni, a kiedy zachorowała na raka - w naszym domu dla chorych. Do ostatnich chwil życia starała się służyć innym. To ostatnie usunięcie na pół roku było zatem momentem decydującym w jej życiu, co zresztą sama przyznawała.
Wierzę głęboko, że zostaliśmy powołani, aby razem dojść do Nieba. Ewangelia jest wielką przygodą, w której każdego dnia zaskakuje nas Chrystus, łamiąc wszelkie stereotypy i ludzkie przewidywania. Kiedy nowi bracia i siostry składają przyrzeczenia czy śluby, zdumiewam się nad Boskim poczuciem humoru. Cóż wspólnego ma młodziutka licealistka z pięćdziesięcioletnim mężczyzną, który przepił połowę życia? Oboje zostali wezwani do tej samej wspólnoty, a przecież gdyby nie Chrystus, nigdy by się nie spotkali. Jedno drzewo wydaje owoce po kilku latach, a inne po kilkudziesięciu. Im dłużej obserwuję działanie łaski Bożej, tym bardziej wierzę, że nie ma ludzi na zawsze przegranych. Chociaż pozostaje tajemnica ludzkiego serca, które odrzuca tę łaskę. Cierpliwość w miłości musi iść w parze z mądrością. Dlatego często modlimy się przed podjęciem decyzji o radykalnym posunięciu wobec kogoś, bo nigdy nie wiadomo, czy to właściwy moment. Drzewo figowe dostało określony termin trzech lat na wydanie owocu. Ile lat ma każdy z nas?

Książka "Wezwanie" - s. Małgorzata Chmielewska - oprawa miękka - Wydawnictwo Fides.