pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
podręcznik:

Ojciec Piotr. Benedyktyn, kameduła, rekluz

Dane szczegółowe:
Wydawca: M
Oprawa: twarda
Ilość stron: 308 s.
Wymiar: 150x210 mm
EAN: 9788372219640
ISBN: 83-7221-964-8
Data: 2005-03-10
Cena wydawcy: 25.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Ojciec Piotr Rostworowski - niezwykła osobowość, przyjaciel i kierownik duchowny niezliczonej ilości osób, mnich przełamujący w imię miłości wiele stereotypów. Przez niektórych uważany za jedną z największych w Europie postaci życia monastycznego w XX wieku. Książka jest pierwszą biografią tej osoby i pierwszym udokumentowanym zbioremwspomnień o niej. FRAGMENT Rozdział 3 Zakonnikiem jestem od młodości Wojciech Jan Rostworowski miał narzeczoną. Spotykali się często i razem snuli plany na przyszłość. Pewnego razu spacerowali po ogrodzie w majątku rodziców dziewczyny i nagle panna niespodziewanie zniknęła. Szukano jej wszędzie: w domu, w ogrodzie, w całej okolicy. Nikt jej nie widział. Szukał jej także całymi dniami zrozpaczony Wojciech Jan. Po około dwóch tygodniach, chodząc po tymże ogrodzie, nagle wpadł w bardzo głęboką jamę czy studnię. Okazało się, że znajdował się tam źle zabezpieczony właz, przez który wpadało się wprost do głębokiej piwnicy. Tam młodzieniec znalazł ciało swej ukochanej częściowo nadgryzione już przez szczury i podlegające rozkładowi. Nieszczęsna dziewczyna nie mogła o własnych siłach wydostać się z pułapki, a nikt nie usłyszał wołania o pomoc. Tragiczny narzeczony, pomimo głębokiego szoku jakiego doznał, zdał sobie sprawę, że jeśli ktoś jakimś cudem nie przyjdzie mu na ratunek, to jego życie skończy się podobnie. Wzywał ciągle pomocy i nie tracił nadziei. Przekazy rodzinne mówią, że właśnie wtedy złożył ślub, że jeżeli uda mu się wyjść z tej opresji cało, to poświęci swoje życie Bogu. Po trzech dniach przypadkowo znaleźli go jacyś ludzie. Historia ta, choć wielce barwna i mrożąca krew z żyłach, znana jest bardzo niewielu osobom. Spośród kilkudziesięciu świadków potwierdza ją zaledwie dwóch m.in. spokrewniony z Rostworowskimi Romuald Szpor. Inni, jak choćby kolega gimnazjalny Wacław Kłyszewski, zadawali po latach bratu Szeszka Henrykowi pytania wprost: "Co spowodowało, że Wojciech tak się zmienił Czy to był jakiś zawód życiowy Sprawy uczuć Kobieta Henryk odpowiedział zdecydowanie: "To była świadoma od początku droga życiowa, którą Wojciech wybrał sobie i wyznaczył już w bardzo wczesnej młodości". On sam pod koniec życia stwierdził: "Zakonnikiem jestem od młodości. Od 12 roku życia byłem przekonany, że takie jest moje powołanie." A wiele lat później lubił powtarzać: "Jak masz powołanie, to się Panu Bogu nie oprzesz. Ale bądź ostrożny dlatego, że jak realizujesz swoje powołanie to wsiadasz jak do samolotu i już nie masz wyjścia. A jak masz żonę, dzieci, pracę, to jak się na jednym odcinku nie układa, to się możesz podbudować na drugim. A tu stawiasz wszystko na jedną kartę". Ojciec Piotr rzeczywiście postawił wszystko na jedną kartę i w roku 1930 wstąpił do benedyktynów w opactwie św. Andrzeja w Zevenkerken w Belgii. Wybór tego właśnie stylu życia wynikał m.in. z faktu, że idee głoszone przez żyjącego 1500 lat wcześniej świętego Benedykta były wciąż aktualne i na nowo odczytywane pomimo okresowych trudności. Wielu bliski był młodzieniec, którego rodzice marzyli o tym, by w Rzymie studiował nauki wyzwolone, a który nie czuł się dobrze w środowisku studenckim prowadzącym całkowicie obcy mu styl życia. Udał się w góry, zatrzymał się w Subiaco i wybrał jedną z grot na miejsce swego pobytu. Chciał przebywać sam na sam z Panem Bogiem przez resztę życia. Wkrótce jednak został zauważony przez okolicznych pasterzy, którzy coraz częściej odwiedzali go i słuchali jego nauki, a wielu z nich zdecydowało przyjąć taki styl życia. W ten sposób, niejako wbrew zamierzeniom, narodziła się pierwsza wspólnota. Przed śmiercią napisał Benedykt Regułę dla swoich mnichów, której treść można by oddać w trzech słowach: "słuchaj - módl się - pracuj". Styl życia zaproponowany przez świętego Benedykta zaczął wkrótce zataczać coraz szersze kręgi i w coraz to nowych miejscach powstawały wspólnoty żyjące według Reguły. We wczesnym średniowieczu mnisi ci stanowili elitę umysłową Europy Zachodniej, prowadzili szkoły, biblioteki, skryptoria klasztorne, w których ocalili wiele z dorobku starożytności. Stworzyli wspaniały chorał gregoriański, odegrali też znaczącą rolę w dziejach architektury budując choćby wspaniałe opactwo w Cluny. Duchowość benedyktyńska odegrała tak istotną rolę w historii Europy, że papież Paweł VI w roku 1964 ogłosił św. Benedykta jej głównym patronem. Jednak ostatnie dziesięciolecie XVIII i pierwsze XIX wieku tragicznie zapisały się historii zakonu. Niezliczone klasztory ginęły w wyniku wielkiej rewolucji we Francji, wojen napoleońskich i sekularyzacji w Prusach. Także w Polsce, w której benedyktyni obecni byli od połowy XI, a może nawet od końca X wieku, zaborcy zlikwidowali wszystkie opactwa. Na szczęście odnowa przyszła dość szybko i rozpoczęła się wraz z podjęciem przez ojca Prospera Guerangera życia monastycznego w Solesmes we Francji w 1833 roku. Odrodzenie rozszerzało się także na Włochy, Niemcy, Belgię i gdy w 1880 roku obchodzono uroczyście 1400 rocznicę narodzin świętego Benedykta, największy kryzys należał już do przeszłości. *** Opactwo Świętego Andrzeja w Zevenkerken w Belgii, które wybrał ojciec Piotr, było jednym z najbardziej prężnie rozwijających się. Jego głównym posłannictwem miała być pomoc benedyktynom w Brazylii i Kongo, ale równie dynamicznie rozwijał się tam ruch liturgiczny zapoczątkowany w Solesmes, gdzie kultywowano i odradzano śpiew gregoriański. Ojciec Gaspar Lefebvre z opactwa św. Andrzeja przygotował Mszał łacińsko-francuski, który pod nazwą "Lefebvra" stał się ogromnie popularny. Ten wybór łacińskich modlitw mszalnych z tłumaczeniami i wybór z liturgii sakramentów i brewiarza rozszedł się w pierwszym roku w 85 tysiącach egzemplarzy. Tłumaczono go na język angielski, hiszpański, portugalski, włoski, flamandzki, niemiecki i w przyszłości także polski. W opactwie św. Andrzeja powstał apostolat liturgiczny, tam przychodziła niezliczona korespondencja, tam redagowano czasopisma, organizowano kongresy, tygodnie i dnie liturgiczne. Życie benedyktyńskie tętniło i promieniowało. Równocześnie przy opactwie św. Andrzeja prowadzona była niewielka elitarna szkoła. Uczyli się w niej także synowie polskiej arystokracji: Adam Czartoryski, Henryk i Zygmunt Dembińscy, Adam, Stanisław i Jan Jędrzejowiczowie, Antoni i Andrzej Mańkowski, Benedykt Tyszkiewicz i inni. W ówczesnej Polsce brakowało odpowiednich szkół z internatem i wielu, zgodnie z tradycją, wysyłało synów do szkół benedyktyńskich za granicę. To dzięki tym kontaktom ojciec Karol van Oost OSB, późniejszy odnowiciel i przeor klasztoru tynieckiego, a wówczas mnich opactwa w Belgii poznał synów polskiej arystokracji i nawiązał kontakt z księdzem Stanisławem Szczerbińskim, który myślał o założeniu podobnej szkoły w Polsce. "W czasie letnich wakacji 1924 roku przyjechał do nas, do Brugii, polski oratorianin, ojciec Stanisław Szczerbiński, który pragnął poznać system nauczania w naszej szkole - wspominał ojciec Karol - Zupełnie przypadkowo znajdowałem się u furtiana, gdy on zadzwonił do klasztoru. Jeden z ojców, który był kierownikiem hostelu dla gości, odbywał właśnie rekolekcje. Poprosił mnie więc o zajęcie się nowo przybyłym. W ten sposób narodziła się nasza przyjaźń i rozwijała się w ciągu dwóch lat jego pobytu w Opactwie św. Andrzeja. Zainteresowanie młodzieżą, które było celem wizyty tego Polaka, ułatwiało nasz kontakt. (...) Tak zaczął się mój "roman polonais" - jak to określiłem". Ojciec Stanisław Szczerbiński powrócił do Polski pod koniec roku szkolnego 1925-26. Spotkał się wówczas m.in. z benedyktynami z Lubinia w Wielkopolsce, których klasztor dzieliło zaledwie około 12 km drogi od domu oratorianów na Świętej Górze w Gostyniu. Poradził im, by zwrócili się do opata ojca Teodora Neve OSB z Belgii z prośbą, aby ojciec Karol van Oost OSB przyczynił się do odbudowy ich fundacji. Co prawda praskie opactwo Emaus wskrzesiło klasztor w Lubiniu w Wielkopolsce w 1924 roku, ale kolejnym krokiem okazała się potrzeba przeniesienia Lubinia do kongregacji belgijskiej i zakładanie nowych fundacji. Opatowi pomysł odnowy fundacji w Polsce spodobał się i zaprzyjaźniony z ojcem Szczerbińskim ojciec Karol van Oost OSB przyjechał do Lubinia. "Ojciec Karol utkwił nam w pamięci jako wysoki, dorodny mężczyzna - wspominał długoletni bibliotekarz tyniecki, dr historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, doskonały erudyta ojciec Paweł Sczaniecki OSB - Jego głowa, podłużna, bez kości policzkowych odróżniała go od Słowian. Sylwetkę van Oosta nazywano hiszpańską, podkreślano jej elegancję. Z usposobienia był ojciec Karol wesoły, przyjazny, spragniony życzliwych uczuć. Oczy jasne, baczne, lecz opanowane, patrzyły z głębi w głębię. Wygląd ojca Karola zdradzał przynależność do innej rasy, wyróżniał się zresztą także na tle belgijskim. Indywidualność uformowana według benedyktyńskiego wzoru, manifestowała kulturę zachodnią. Liczył ojciec Karol ówcześnie dwadzieścia osiem lat a zaczynał "okres polski", który trwał omalże równie długo". Ten "roman polonais" ojca Karola van Oosta OSB rozpoczął się 28 kwietnia 1928 roku. Przez około rok benedyktyn z Belgii urządzał konferencje i wygłaszał pogadanki po francusku dla słuchaczy rozumiejących ten język. Z czasem nauczył się także języka polskiego i dobrze posługiwał się nim do końca życia. W pierwszej kolejności trzeba było popularyzować ideał życia benedyktyńskiego i przygotowywać grunt pod przyszłe fundacje. W ciągu kilku miesięcy poznał takie ośrodki jak Gniezno, Warszawę, Kraków, Poznań, Lwów. W tym okresie otrzymał również upoważnienie rekrutowania postulantów i rozpoczął poszukiwania, przemierzając kraj we wszystkich kierunkach, udając się zwłaszcza do domów szlacheckich i ziemiańskich. Po kilku miesiącach sześciu postulantów przywdziało habity w Opactwie św. Andrzeja. Jedną z osób, która w tym właśnie okresie zdecydowała się włączyć swoje życie w nurt wyznaczony przez belgijskie opactwo był Wojciech Jan Rostworowski. Od początku zrobił dobre wrażenie. Ojciec Karol van Oost OSB w swoim pamiętniku zanotował: "Ledwo wróciłem po paru dniach do opactwa, przybył młody Polak studiujący na wydziale katolickim w Paryżu: Wojciech Rostworowski. Od razu można było wyczuć, że ma się do czynienia z kimś, kto wie i kto chce. Duch głęboko refleksyjny, ale nie pozbawiony humoru. I oto kandydat pozytywny". Sam ojciec Piotr tak pisał: "Gdy więc w roku 1930 rozpocząłem życie zakonne, poddałem się od razu dyscyplinie życia wspólnotowego i liturgicznego. Wspólnota przyjęła mnie życzliwie. Przełożeni cenili moją kulturę i moją szczerą dobrą wolę, bo zakon przyjąłem z prostotą wiary i sympatią. Ale ascezy systematycznej nie podjąłem. Nie zdawałem sobie sprawy z jej konieczności". Przyszły ojciec Piotr rozpoczął nowicjat i 25 stycznia 1932 roku złożył śluby czasowe. Wspominał: "Bardzo mi się ten klasztor podobał. Był uniwersalny, szeroki, pełen entuzjazmu, dynamizmu, młodości, a jednocześnie bez ciasnoty dawnej". Dodawał też: "W Opactwie St. Andre był autentyczny i bardzo żywy duch rodzinny. Bracia bardzo to odczuwali. Nie było żadnej klasowości, żadnej "przepaści". Tego ducha odziedziczyli pierwsi mnisi polscy". W 1934 roku ojciec Piotr został skierowany do Kolegium Św. Anzelma na Awentynie w Rzymie na studia teologiczne. Uczelnia, powołana do życia przez papieża Leona XIII, w której pierwsza grupa 67 benedyktyńskich studentów rozpoczęła naukę jesienią 1896 roku, cieszyła się bardzo dobrą opinią. Oprócz wiedzy filozoficzno-teologicznej dawała okazję do zgłębiania tajemnic ludzkich osobowości i indywidualności. "Różne są bowiem na każdym kroku języki, kolory skóry, ubrania, kultury, sposoby myślenia i przeżywania nie tylko spraw codziennych od refektarza poczynając, ale także i spraw wiary, człowieczeństwa, monastycyzmu - zauważył ojciec Maciej Bielawski OSB, profesor teologii w Kolegium św. Anzelma w Rzymie - W efekcie św. Anzelm jest miejscem, gdzie uczy się człowiek, obok mądrości akademickiej, także Sztuki Spotkania z innymi, z sobą, z Chrystusem oraz w Chrystusie. Jest to miejsce przyjaźni". Ojciec Piotr z radością podsumowywał czas spędzony w Kolegium św. Anzelma: "Osobiście byłem wierzącym od lat dziecięcych, nie znając problemów apologetycznych. Zacząłem je studiować dopiero w 25 roku życia. Wydaje mi się - o ile dobrze pamiętam te dawne czasy - że samej wiary we mnie to studium nie wzmocniło, gdyż ona tkwiła korzeniami gdzie indziej, ale doznałem bardzo dużo radości dowiadując się, na jak bardzo solidnych racjonalnych fundamentach się opieramy. Jest wielką radością dla katolika świadomość, że wiara jego jest rozumna, że jest w pełni uzasadniona nie tylko wobec Boga i własnego sumienia, ale i wobec całej ludzkości". *** Wszystko wskazywało na to, że ojciec Piotr odnalazł już swą drogę życiową w regule św. Benedykta i stopniowo będzie przygotowywał się do złożenia ślubów wieczystych. Tymczasem nieoczekiwanie pojawiła się myśl czy pragnienie jeszcze radykalniejszego oddania się Bogu i wstąpienia do kartuzów. To była fascynacja życiem pustelniczym według jednej z najsurowszych reguł ustanowionej w XI wieku przez św. Brunona z Kolonii. Zgodnie z nią, niezmiennie od 1000 lat kartuzi żyją na osobności, spotykają się tylko na modlitwach i rzadkich rekreacjach. Nie utrzymują żadnych kontaktów ze światem zewnętrznym, nie prowadzą działalności duszpasterskiej. Ich powołaniem, jedynym sensem i celem życia jest modlitwa. Ci, którzy choćby przez krótki czas mieli okazję przebywać w murach kartuzji wychodzą stamtąd poruszeni. W Księdze Gości w kartuzji św. Hugona w Parkminster pozostały m.in. takie słowa: "Znalazłem tu ten pokój, którego świat dać nie może" "Teraz wiem, że jestem miłowany, przedtem tylko miałem nadzieję tego" "Kamień milowy w moim życiu. Wiele da się powiedzieć w ciszy" "Tu spotkałem najszczęśliwszych ludzi na świecie" "Chciałbym tu żyć i umrzeć" Także ojciec Piotr miał wewnętrzne przekonanie, że to jest jego miejsce na ziemi. O jego planach wstąpienia do kartuzów krążą niezwykłe opowieści. Podobno po raz pierwszy zetknął się z tym ideałem życia podczas studiów świeckich we Francji. Postanowił wówczas spotkać się z kartuzami i był z nimi nawet umówiony na określony dzień i godzinę. Ponieważ nie było dobrych środków komunikacji, a klasztor był oddalony od centrum, spóźnił się na umówione spotkanie i zastał furtę klasztorną zamkniętą. Ojcowie wiedzieli, że nowy kandydat czeka, jednak nikt mu nie otworzył. Ojciec Piotr nie miał już możliwości powrotu, było późno, ciemno i zimno. Przez całą noc siedział pod furtą klasztoru kartuzów, a rano zaziębiony i chory, nie wchodząc nawet za bramę, wrócił do Paryża. Niektórzy świadkowie podają, że zakonnicy byli bardziej miłosierni, wpuścili ojca Piotra do środka klasztoru i zaprosili na kolację. Postawili przed nim miskę kaszy tak wielką, że nie mógł zjeść tej porcji i ktoś mu wtedy powiedział: "Ty do nas nie możesz wstąpić, bo nie zjadłeś wszystkiego". Oczywiście, to jest pół-humorystyczna opowieść, ale pokazuje, jak ten młody człowiek szukał swej drogi życiowej, jakie go spotkały różne przeszkody i równocześnie jaka wokół jego osoby narasta legenda. O swoim zamiarze wstąpienia do kartuzów ojciec Piotr rozmawiał podobno także ze swoim ojcem, ale ten odradził mu taką decyzję. Jego zdaniem kartuzi są takim przedziwnym zgromadzeniem, które zachowuje całkowitą anonimowość zakonników i nie dba nawet o wynoszenie ich na ołtarze, a to nie jest droga dla szlachetnie urodzonych. Po śmierci kartuz grzebany jest w habicie wprost do ziemi, bez trumny, na cmentarzu znajdującym się w obrębie klasztoru. Niezależnie od tego, czy zmarły był bratem, ojcem, przeorem czy przełożonym głównym zakonu, jego grób zawsze wygląda tak samo: zwykły, drewniany krzyż bez imienia mnicha. A wszystko to w imię dewizy "formować świętych bez rozgłosu". Właśnie o świętości kartuzów opowiadał ojciec Piotr niezwykłą historię: kiedyś pojechał do klasztoru kartuzów we Francji, do świątobliwego zakonnika. Wszedł do ogrodu, a ów karmił ptaki. Zapytany o dążenie do świętości kartuz powiedział: "Jak będziesz pamiętał, że Pan Bóg ciebie kocha, to będziesz święty. A jak będziesz pamiętał, że Pan Bóg ciebie bardzo kocha, to będziesz bardzo święty". O swojej pokusie karuzjańskiej tak opowiadał sam ojciec Piotr: -W grudniu 1933 roku, na świętego Jana Apostoła, przed oficjum nieszporów miałem jakąś jasność: pójdziesz do kartuzów. Uwierzyłem bardzo mocno, jakby to było jakieś wezwanie. Ale powiedziałem sobie: nie, nie. To może być iluzja. Ponieważ to tak bardzo ciebie cieszy i tak bardzo ciągnie, to może być iluzja. Więc 1,5 roku nie będziesz o tym myślał i będziesz robił wszystko tak, jakbyś miał pozostać u benedyktynów. Ale gdy zbliżały się śluby wieczyste w lipcu 1935 roku czyli po 1,5 roku napisałem do ojca opata, że mam zamiar iść do kartuzów. Ojciec opat Teodor Neve, który był człowiekiem bardzo dobrym i mądrym odpisał mi tak: "To nie byłoby rozsądne, żebyś teraz rezygnował ze ślubów wieczystych i szedł do kartuzów, bo jeśli tam ci coś nie pójdzie, to całkowicie stracisz życie zakonne. Więc ja ci radzę śluby wieczyste złożyć u benedyktynów pod warunkiem, że jesteś gotów trwać aż do śmierci w tym zakonie. Jeżeli po kapłaństwie będziesz chciał wstąpić do kartuzów, ja ci nie będę robił żadnych trudności". Więc poszedłem za tą radą. Złożyłem śluby wieczyste w lipcu 1935 roku. Święcenia miałem dostać w 1937 roku i tak sobie urządziłem powrót z Rzymu do Belgii na święcenia, żebym mógł się widzieć z przeorem kartuzów w klasztorze koło Fryburga i tam odbyć tydzień rekolekcji przed święceniami. Miałem już wyjeżdżać z Rzymu do Fryburga, gdy dostałem telegram od opata: "Wracaj natychmiast, bo biskup przyspieszył święcenia". Więc odpadły te rekolekcje u kartuzów. I przyjąłem kapłaństwo 18 lipca 1937 w St. Andre. Ale po kapłaństwie został mi jeszcze rok studiów teologicznych więc pomyślałem, że ten ostatni rok zrobię w Rzymie i potem pójdę do kartuzów, żeby tam mieć tylko życie zakonne i żadnych rozproszeń. W trakcie tego roku miałem być na Mszy świętej prymicyjnej jednego z moich kolegów, a potem miałem pojechać na kilka dni do kartuzów. Przed wyjazdem znów przyszedł telegram od opata: "Jedź natychmiast do Polski na fundację". A więc, przerywając studia i rezygnując z rekolekcji u kartuzów, pojechałem do Polski. Wszystko przełożyłem przed Panem Bogiem. Jeśli chcesz mnie w klasztorze kontemplacyjnym, to uczyń to. Ja idę za posłuszeństwem tak, jak powinien to zrobić normalny zakonnik. Powierzam wszystko Bogu.- wspomnień o niej.

Książka "Ojciec Piotr. Benedyktyn, kameduła, rekluz" - Marzena Florkowska - oprawa twarda - Wydawnictwo M.

Spis treści:

Wstęp
Od autora
1. Była we mnie mentalność ziemiańska
2. Bóg dał mi dobrą rodzinę
3. Zakonnikiem jestem od młodości
4. Oto wolą Bożą było, aby Tyniec pozostał
5. To był nasz mistrz
6. Znałem go jako człowieka Bożego
7. Anegdoty lubił opowiadać
8. Będę u was na świętego Linusa
9. Przy nim każdy czuł się dobrze
10. Dlaczego ten ojciec nie jest moim tatusiem?
11. Ojciec Piotr, który Was kocha
12. Zabrał się Szeszek do Czeszek
13. Eremita na drogach świata
14. Bardzo chciałem odwiedzić Bielany
15. Abraham był rok młodszy, kiedy wyruszał w nieznane
16. To serce trzeba było ujarzmić
17. Idziemy naprzód ku wielkiemu spotkaniu
Kalendarium życia ojca Piotra Rostworowskiego
Indeks osób
Indeks nazw geograficznych
Wykaz skrótów
Słownik terminów
Literatura
Źródła ilustracji