pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Moja heroina. Świadectwo psychiatry

Autor książki:

Maciej Kozłowski

Dane szczegółowe:
Wydawca: ZNAK
Oprawa: miękka
Ilość stron: 160 s.
Wymiar: 145×205 mm
EAN: 9788324004836
ISBN: 83-240-0483-1
Data:2001-01-09
Cena wydawcy: 29.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

"Jestem lekarzem psychiatrą. Od wielu lat jestem uzależniony od morfiny i heroiny. Ten wstęp nie jest literacką prowokacją. Niestety, to prawda" - pisał Maciej Kozłowski w "Dużym Formacie". Niniejsza książka jest rozwinięciem intelektualnej i emocjonalnej wiwisekcji, która spotkała się z tak szerokim społecznym odzewem. To coś więcej niż kolejne wyznanie narkomana, to próba zrozumienia mechanizmów uzależnienia i świata, który wcale nie jest tak odległy, jak się nam może wydawać. I.Branie Jestem z wykształcenia lekarzem psychiatrą. Od wielu lat jestem uzależniony od heroiny i pokrewnych jej substancji, czyli opiatów. Ten wstęp nie jest literacką prowokacją; niestety, to prawda. Moje pierwsze doświadczenia z opiatami przeżywałem w dziewiętnastym roku życia. Wcześniej wielokrotnie paliłem marihuanę i piłem spore ilości alkoholu. Był koniec lat siedemdziesiątych. W moim środowisku - wielkomiejskiej inteligencji - narkomania była wtedy zjawiskiem abstrakcyjnym. Narkomani, oglądani głównie w filmach, to, jak sądziłem, zasługujące na litość ludzkie wraki; jakieś zdemoralizowane, bezwzględne typy z amerykańskich slumsów i więzień. Owszem, można było już wtedy zauważyć charakterystyczne zgarbione, brudne sylwetki w centrach największych miast, na dworcach i ławkach. Mówiono, zazwyczaj szeptem, że to właśnie narkomani. Nie mogłem pojąć, jak można się doprowadzić do takiego stanu. "Czy ci ludzie nie widzą samych siebie" - pytałem retorycznie kolegów. Pozostawało mi wrzucić takie spostrzeżenia do wielkiego kufra spraw tajemniczych, w którym już leżały takie niepojęte dla mnie sprawy, jak: przemoc, bieda, żebractwo, perwersje seksualne, głód i śmierć. Pochodziłem z dobrego, zamożnego jak na owe czasy domu, choć byłem chłopakiem o trudnym, buntowniczym charakterze. Po gehennie szkoły średniej zacząłem pracować w dużym szpitalu jako sanitariusz. Chciałem mieć ewentualne punkty preferencyjne na medycynę. Jednocześnie kończyłem liceum ogólnokształcące dla osób pracujących. Najbardziej interesowała mnie biologia, chemia i szpitalne życie. Rok pracy na trzech różnych oddziałach był dla mnie formą bezpiecznego zerknięcia do tego tajemniczego kufra, w którym cierpienie mieszało się ze śmiercią. Chłonąłem nowe doświadczenia, interesowałem się operacjami, rodzajami leków, przeżyciami chorych. Wiele nazw leków sprawdzałem w domowym vademecum. Wtedy właśnie wyniosłem z oddziałowej lodówki kilka ampułek syntetycznej odmiany morfiny. Posiadanie tego "strasznie niebezpiecznego leku" w domu sprawiało mi jakąś przewrotną przyjemność. Pomiędzy szesnastym a dziewiętnastym rokiem życia paliliśmy słabą "trawę" wielokrotnie i niemal jawnie. Wspólnie dorabialiśmy sobie do tego ideologię: hipisowskie hasła, elementy rastafariańskiej religii i wyrywkowe dane z dostępnej literatury. Być może ktoś starszy od nas i mądrzejszy mógłby mieć na nas zbawienny wpływ. My jednak wzmacnialiśmy w sobie ten chaos wartości i niespójnych idei, na który nakładały się: burza hormonów, ogrom nauki i widok naszych skłóconych i uwikłanych w codzienność rodzin. Mijały szalone przedmaturalne miesiące, a sobotnie popijawy stanowiły oddech po intensywnym tygodniu. Trudno wyrazić słowami atmosferę tamtych marihuanowo-alkoholowych wieczorów. Miałem wtedy poczucie związku, braterstwa z moimi przyjaciółmi, co stanowiło doznanie nowe i piękne. Lubiliśmy się serdecznie, a wspólne doświadczenia cementowały tę przyjaźń. Nie ma we mnie teraz śladu ironii; raczej żal, że te czyste, młodzieńcze uczucia się rozmyły, a my rozbiegliśmy się po całym świecie. Próbowaliśmy razem stworzyć coś wartościowego: usiłowaliśmy wspólnie muzykować, a nasze biesiady stanowiły namiastkę hipisowskiej komuny. Jednak marihuana wprowadziła stopniowo i niepostrzeżenie chaos w moim systemie wartości. Wszystko, co do niedawna było stabilne, stawało się płynne i względne. Mój dotąd uporządkowany świat wzbogacał się o niepokojące barwy, półtony i cienie. Męczyły mnie setki pytań i wątpliwości w rodzaju: zło, ale dla kogo i w jakiej sytuacji Kim ja jestem i co znaczy samo "jestem" Co oznacza rozróżnienie, że coś istnieje lub nie istnieje Czym jest życie i końcem czego jest śmierć Co to jest świadomość, dusza, miłość itd. Próbowałem czytać traktaty wielkich filozofów i mistyków. Marihuana otworzyła puszkę Pandory. Z czasem jednak coraz częściej miewałem stany, w których trudno było się uczyć i czytać, bo czynności te wymagały koncentracji i spokoju wewnętrznego. Moje doświadczenia z marihuaną i haszyszem urwały się nagle, wiele lat później. Wtedy, po wypaleniu dużej dawki haszyszu, przeżyłem długotrwały stan panicznego lęku. Bałem się drgnąć, przekonany, że najmniejszym ruchem mogę spowodować kataklizm na skalę światową. Po tym doświadczeniu lękałem się marihuany i środków halucynogennych. Znałem podobne objawy z literatury medycznej; nie chciałem wylądować w szpitalu psychiatrycznym. Od lat słyszę o koncepcji wstępowania po schodach, czyli zjawisku łatwiejszego sięgania po narkotyki ciężkiego kalibru przez osoby, które początkowo odurzały się lżejszymi środkami. Ze mną i moimi znajomymi tak właśnie się stało. Zjawisko to wyjaśniałem sobie następująco: osoby wspólnie palące marihuanę wspierają się wzajemnie, wytwarzając namiastkę kontrkultury. My także uważaliśmy się za uprzywilejowanych, za cyganerię intelektualną, będącą w opozycji do zakłamanego świata. Takie postawy ułatwiały nam z czasem łamanie kolejnych społecznych tabu, jednocześnie coraz dotkliwiej izolując nas od innych ludzi. Nadszedł wreszcie wieczór, który pamiętam tak wyraźnie, jakby zdarzył się wczoraj. Wróciłem lekko podchmielony do domu i leżałem zmęczony na kanapie. Po głowie zaczęła mi chodzić natrętna myśl, aby spróbować tego strasznego leku, tej zniewalającej ludzi substancji. Odtrąciłem ten pomysł z lękiem. Jednak myśl powracała, drążyła, kusiła. Przeczuwałem mgliście niebezpieczeństwo i bałem się. Przeczytałem o tym środku wszystkie informacje, jakie miałem w domu. Medycyna dopuszczała w wyjątkowych sytuacjach podanie ampułki dożylnie - bóle nowotworowe, zawał serca itp. Naukowcy przestrzegali przed niekontrolowanym użyciem i nakazywali szczególną ostrożność. Trudno mi teraz określić, czego właściwie bałem się najbardziej. Wydawało mi się chyba, że po jednorazowym przyjęciu zmienię się, stanę się kimś innym, narkomanem, który myśli tylko o narkotyku. Zniewolonym, ogłupiałym nie-sobą. Tak wyobrażałem sobie uzależnienie: człowiek się nagle zmienia, zapomina, kim jest, czego w życiu chce, i myśli tylko o narkotyku. Przestają się dla niego liczyć przyjaźń, kobiety, nauka, zawód, rodzina, własne zdrowie - wszystko po kolei. Nie miałem pojęcia, jak dokonuje się ten proces. Podejrzewałem, że nagle, ale nie byłem pewien, bo może jednak powoli, stopniowo Chciałem doświadczyć działania tego środka i gotów byłem za takie doświadczenie sporo zapłacić, ale nie własnym życiem - nie byłem szalony. W końcu po parogodzinnym łamaniu sobie głowy doszedłem do wniosku, że wezmę ten lek tylko jeden raz. Przysiągłem sobie, że jeżeli poczuję się wspaniale, a na drugi dzień będę odczuwał choćby najmniejsze pragnienie powtórzenia tego doświadczenia, to wyrzucę resztę ampułek i innych akcesoriów, aby już nigdy, przenigdy nie powtarzać takich eksperymentów. Moje myślenie wydało mi się rozsądne, uczciwe i dojrzałe. Takie było z punktu widzenia człowieka, który o uzależnieniu nie ma większego pojęcia, bo skąd miałby je mieć. Z łomoczącym sercem, drżącą ręką podałem sobie powoli dożylnie ampułkę. Bałem się śmierci. Teoretycznie mogłem umrzeć. Mogłem stracić przytomność albo serce, zaskoczone takim wstrząsem, mogło wstrzymać pracę. Nic z tych rzeczy na szczęście się nie stało. Jedynie fala zmęczenia, lekkiej senności i nieokreślony szmerek w głowie... to wszystko. Doprawdy nic przyjemnego, nie poczułem żadnej euforii. Odprężenie to miało charakter obcy, sztuczny i nie wytrzymywało porównania z odprężeniem po ciężkiej fizycznej pracy, gdy po dniu harówki siadałem z przyjaciółmi przy piwie i kiełbasce z rusztu. Poszedłem spać rozczarowany i zdegustowany.

Książka "Moja heroina. Świadectwo psychiatry" - Maciej Kozłowski - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK.

Spis treści:

Wstęp

I. Branie
II. Odtrucia i leczenie
III. Nieoczekiwana pomoc
Dwanaście kroków AA
IV. Świat narkomanów

Podziękowania