pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Elegancja

Autor książki:

Kathleen Tessaro

Dane szczegółowe:
Wydawca: ZNAK
Rok wyd.: 2006
Oprawa: miękka
Ilość stron: 332 s.
Wymiar: 135x205 mm
EAN: 9788375150001
ISBN: 978-83-7515-000-1
Data: 2006-09-25
Cena wydawcy: 29.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

"Wiara w siebie, poczucie humoru i apetyt na życie - to one czynią kobietę atrakcyjną", stwierdziła w jednym z wywiadów Kathleen Tessaro. Czy to one odmieniły bezbarwne życie Louise, kasjerki londyńskiego teatru, czy też uczynił to znaleziony w antykwariacie podręcznik elegancji? Trudno o jednoznaczną odpowiedź, ale choć mówi się, że to nie suknia zdobi człowieka, ciężko oprzeć się wrażeniu, iż magia gustownego stroju odegrała tu niemałą rolę.
Jeśli to prawda, że wygląd kobiety jest emanacją stanu jej duszy, Louise odwróciła tę zasadę i poprzez strój zaczarowała własne wnętrze.
Jak tego dokonała? Dokąd ją to zawiodło? Czy odnalazła szczęście i prawdę o sobie? Odpowiedź znajdziesz, czytelniku, w książce…
FRAGMENT:
Cena wygody
Kwestia wygody przeniknęła we wszystkie dziedziny współczesnego życia, stając się jednym z jego imperatywów kategorycznych.
Nie jesteśmy już w stanie pogodzić się z myślą o najdrobniejszym choćby ograniczeniu fizycznym bądź moralnym, a wiele z drobiazgów będących swego czasu znakiem elegancji dziś popadło w niełaskę ze względu na wygodę właśnie. Precz ze sztywnymi kołnierzykami, wykrochmalonymi koszulami, nieporęcznymi kapeluszami i ciężkimi kokami! Jedynie damskie buty jeszcze się jakoś trzymają.
Jednakże jeśli kobiety nadal kierować się będą wygodą przedkładaną ponad wszystko inne dwadzieścia cztery godziny na dobę i dwanaście miesięcy w roku, mogą w końcu odkryć, że oto stały się niewolnicami gumowej podeszwy, nylonu od stóp do głów, obiadów z mrożonek, turystyki zorganizowanej, funkcjonalnej uniformizacji i ogólnego ogłupienia. Wygoda jako cel sam w sobie to dla elegancji wróg numer jeden.
Jest sobota, kwadrans po siódmej rano, właśnie wybieram się do pracy. Mimo że część mnie wciąż marzy o aktorstwie, w rzeczywistości zarabiam, sprzedając bilety w kasie małego, samofinansującego się teatru na Charing Cross.
Mój mąż śpi na drugiej części łóżka, ubieram się po ciemku.
W szafie ubraniowej nie bardzo jest w czym wybierać, wkładam więc granatową sukienkę bez rękawów i różową bluzkę. Sukienka jest bardzo obcisła, dlatego od lat nie miałam jej na sobie. Gdy zapinam suwak, kręgosłup prostuje się jak struna, ujęty w kleszcze ciasno skrojonego gorsu. Próbuję przyjąć na powrót swoją zwykłą przygarbioną postawę, przez co omal się nie duszę. Następnie wślizguję się w ślubne ciemnobrązowe szpilki - jedyne buty na wysokim obcasie, które przetrwały Wielki Odstrzał. I oto nagle drobię po mieszkaniu niczym mała Marilyn Monroe. Po tylu dniach spędzonych w byle jakich tenisówkach i luźnych drelichach czuję się dość niezwykle. Zaczesuję włosy na bok i zapinam klamrą z górskiego kryształu, po czym pokrywam usta łagodną czerwienią.
Kiedy podchodzę do drzwi wyjściowych, w lustrze w przedpokoju miga mi moje odbicie. Kim jest ta kobieta?
Spóźnię się. Nie uwzględniłam znacznego ograniczenia ruchów, jakie spowoduje połączenie długiej prostej sukienki ze szpilkami. W takim stroju można się przechadzać po mieszkaniu, ale z pewnością nie jest on pomyślany na długodystansowe eskapady. Im szybciej staram się przebierać nogami, tym bardziej upodabniam się do nakręcanej lalki. Jedynym sposobem posuwania się naprzód jest w tej sytuacji przenoszenie wagi ciała z jednego biodra na drugie powolnymi, okrągłymi ruchami. Teraz rządzi sukienka; to ona decyduje, kiedy i jak dotrę do pracy. A więc chwiejnie sunę przed siebie, lekko się kołysząc.
Jest coś w kobiecie poruszającej się powoli pośród ruchu ulicznego. Wszyscy i wszystko się zmienia. I odkrywam, że po wolny chód ma w sobie moc. To co innego niż bycie chorym czy w depresji. Sukienka sprawia, że trzymam się prosto, i nadaje mi wygląd wyniosłego dostojeństwa, jakbym była ponad przyziemne troski, takie jak zdążenie do pracy na czas. Wydaje się, że idę dla przyjemności, a nie dlatego że muszę. W morzu pędzących gdzieś przechodniów stałam się majestatyczna.
Idąc tak niespiesznie, można się też uśmiechać. Wtedy robi się naprawdę ciekawie. Taksówkarze zwalniają mimo zielonego światła tylko po to, żeby pozwolić mi przejść przez jezdnię. Policjanci przed Parlamentem mówią: "Dzień dobry", uchylając czapki. A sfrustrowani turyści - stłoczeni pod Big Benem i celujący weń aparatami fotograficznymi - uprzejmie ustępują mi z drogi, jak gdyby nagle znaleźli się na samym środku ogromnego salonu i właśnie się zorientowali, że on jest mój.
Tak, świat jest moim salonem, a ja uprzejmą gospodynią, która przechodząc, sprawdza, czy wszystko jest w porządku.
Rozglądam się wokół. To kolejna zaleta chodzenia powoli - mnóstwo czasu na rozglądanie się. Powietrze jest łagodne i świeże, słońce przyświeca dobrotliwie. Oddycham głęboko, a raczej na tyle głęboko, na ile pozwala mi sukienka, i spływa na mnie nieznane dotąd uczucie, że wszystko jest, jak być powinno.
Naprawdę.
Kiedy tanecznym krokiem wchodzę do foyer, serce bije mi mocno, a policzki płoną. Spoglądam na swoją dłoń, jak naciska mosiężną klamkę drzwi do kasy; zdaje się drobna, delikatna i śliczna. Przez chwilę nie jestem całkiem pewna, czy to moja dłoń. Ale tak, to moja dłoń. I jest drobna, delikatna i śliczna.
Colin już na mnie czeka. Ja mam klucze do kasy.
- Proszę, proszę! - mówi, całując mnie w policzek.
Uśmiecham się figlarnie.
- Co też pan ma na myśli, panie Riley? - otwieram drzwi i zapalam światło.
- Co też mam na myśli, ciekawe. Nastawmy wodę na herbatę i chcę usłyszeć całą historię!
Stało się coś niesłychanego. Przestałam być niewidzialna.
Colin jest moim najlepszym przyjacielem. Nie wie o tym, ale jest. Łączy nas nie tylko miłość do tańca i teatru, ale także niemal identyczne katolickie wychowanie - wygląda na to, że te same sadystyczne zakonnice (lub ich powinowate) dawały nam obojgu po łapach, tyle tylko że po dwu stronach oceanu.
- Ale się dzisiaj ubrałaś! Co tu jest grane? Masz romans? -
- Nie powiedziałabym - mówię i włączam komputer.
- No więc - lustruje mnie od stóp do głów - co to za historia?
Wyglądasz wspaniale. Kawy czy herbaty?
- Proszę kawy. Właściwie nie ma tu nic do opowiadania. Uporządkowałam szafę i to wszystko, co zostało. Podoba ci się?
- Bardzo, Ouise - zawsze mówi na mnie "Ouise", z bezdechem na samogłosce, jako że imię "Louise" jest zbyt długie i skomplikowane, żeby wymawiać je w całości. - Najwyższy czas. Zaczynałem się już obawiać o twoje życie erotyczne. A co sądzi Pan i Władca?
- Nie widział mnie dzisiaj. Spał, kiedy wychodziłam.
A poza tym wiesz, że ja nie mam życia erotycznego. Jestem mężatką.
- Kochanie, na twoim miejscu kupiłbym sobie dodatkowy zapas kondomów i nastawiłbym się na kilkudniowe trudności z utrzymaniem się w pionie. Pomyśli, że zbliża się już Boże Narodzenie!
- Colinie Riley, nie bądź paskudą! - śmieję się. - Pamiętaj, że Dzieciątko może usłyszeć! - Ale w środku czuję się dziwnie, jakoś słabo. Nie wiem, czy chcę znów przez to przechodzić.
Lecz w byciu katolikiem tkwi jeszcze jedno niebezpieczeństwo: wiara w cuda.

Książka "Elegancja" - Kathleen Tessaro - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK. Książka posiada 332 stron i została wydana w 2006 r.