pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Poganka. Seria: Klasyka mniej znana

Autor książki:

Narcyza Żmichowska

Dane szczegółowe:
Wydawca: UNIVERSITAS
Oprawa: miękka
Ilość stron: 160 s.
Wymiar: 148x210 mm
EAN: 9788370525095
ISBN: 83-7052-509-1
Data:2001-01-04
Cena wydawcy: 15.20 złpozycja niedostępna

Opis książki:

KLASYKA NA NOWO ODKRYTA DLA MIŁOŚNIKÓW DOBREJ KSIĄŻKI ZA TAK NIEWIELE Cyprian wciąż się Aspazją zachwycał, Lecz nie wiedział, że to wampirzyca, Co odżywa na nowo Niszcząc mężczyzn duchowo. Warto czytać przy świetle księżyca. (Zofia Papużanka) Poganka to powieść w formie typowej dla literatury romantycznej - spowiedzi bohatera. Podejmuje kwestie poglądów filozoficznych drugiej generacji polskich romantyków. A jak ty kochasz, jak ty kochasz kobieto Nigdy Felicja nie miała powodu, żeby choć na chwilę o samej sobie zwątpić. - Z okiem badawczym, nieustannie w głąb własnej duszy zwróconym, widziała tyle świętości, tyle prawdy w jej najtajniejszych zakątkach, że prawda i osobiste uczucia w jedność się dla niej zlały zupełnie, i że na koniec, jak każda wyższych przeznaczeń istota, wierzyć sama w siebie zaczęła. Nad czym się uniesiesz i zachwycisz, to łatwiej spełnisz i wcześniej osiągniesz! NAPISALI Książki w dużym formacie GAZETA WYBORCZA Tadeusz Nyczek Paliła cygara. Była bardzo inteligenta i bardzo nieładna. Kochliwa przy tym - nie wzbudziła niczyjego żywszego uczucia, co tragicznie przeżywała. Kiedy zawiedli ją mężczyźni, przerzuciła się na kobiety. Też nie pomogło. Zakochała się okrutnie w utracjuszce 0 niejakiej Paulinie Zbyszewskiej, ale została przepędzona. W porywie rozpaczy napisała krótka ni to powieść, ni to poemat prozą - "Pogankę", Którą w 1846 opublikował "Przegląd Naukowy". Pisała potem różne rzeczy, ale tylko "Poganka" zrobiła wielką i długotrwałą karierę. Jeszcze moje pokolenie miało ją w lekturach szkolnych. Pytałem teraz swoich studentów - nawet nie słyszeli o takiej książce. Czyli wypadła z obiegu po półtora wieku. Trochę trudno się dziwić. Napisana jest znacznie egzaltowanym stylem, pełnym afektowanych metafor (Żmichowska debiutowała wierszami) i mało dziś czytelnych analiz różnych stanów ludzkiego ducha. Trudno tez przyswajalny jest główny watek powieści, zahaczający o bajkę, jak to pewien wielkiej urody młodzieniaszek, puściwszy wodze koniowi i własnej wyobraźni, spotkał nocą w głuchym lesie cud-niewiastę zamieszkałą w tajemniczym zamku i skojarzywszy ją z portretem namalowanym ongiś przez starszego brata, zakochał się na swoje nieszczęście. Niewiasta okazała się demonicą w ludzkim ciele, przez co zmarnował życie, a uwolnił się od niej dopiero po spaleniu rzeczonego portretu. Żmichowska odegrała się w tej książce głównie na kobietach ("Poganka" powstała na motywach nieszczęśliwej miłości do Zbyszewskiej), ale z drugiej strony wątki feministyczne są tam silne, w tej skali bodaj pierwsze tak wyraźne w polskiej literaturze. W ogóle dziwny to utwór. Powstał 12 lat po "Panu Tadeuszu", ale do charakteru ówczesnej naszej literatury miał się nijak; już prędzej do francuskich trucicielskich dekadentyzmów z "Kwiatami zła" Baudelairea na czele. I jeśli "Pan Tadeusz" wydaje się spóźnionym arcydziełem bardziej XVII-wiecznej epiki sarmackiej niż swoich czasów (podobnie jak sztuki Fredry), to "Poganka", wyprzedzająca z kolei epokę, lokuje się bliżej modernizmu z jego duchowymi jadami, cielesnym zatraceniem erotycznym i przypisaniem sztuce mistyczno-symbolicznych mocy. No ale to gdybania filologiczne, oczywiste dla znawców, więc zostawmy. Kto chce się zapoznać z sugestywnym wizerunkiem miłości fatalnej w wykonaniu kobiety fatalnej, niech czyta "Pogankę". Nie będzie szło łatwo, bo odstaliśmy od takiego języka, ale na upartego... PRZECZYTAJ FRAGMENTY Wysoka była - blondyna, miała w czarnych rzęsach ciemno-zielone oczy - na twarzy jakby ślad znikającego rumieńca, na spadzistych ramionach, na wydatnej piersi lekko żółkniejącą białość marmuru. - No i cóż, wszakże jak gdybyście ją widzieli przed sobą - Oh! Prawda - właśnie też - ale przecież nie jak inni ludzie wysoka wzrostem i ciałem - ona wysoka postacią - chodem - ruchem - ona wysoka spojrzeniem patrzących na nią, bo to spojrzenie musi w proch upaść - musi w ziemi utkwić pierwej, nim się ku jej obliczu wzniesie - a od ziemi do jej oblicza, to jak z ziemi do nieba - i dlatego mierzy się ją rozmiarem doznanych wrażeń i mówi: ona wysoka. - A czy blondyna Wierzcie mi państwo, ze ponieważ nigdy na pamiątkę nie dostałem od niej: "plecionki włosów, różową wstążeczka lub błękitna pelą związanej" - nic a nic nie wiem o właściwym jej kolorze - w pierwszej chwili nazwałem blondyną, gdyż to chyba złocistych pierścieni zwoje mogły wkoło jej twarzy roztoczyć taka jasną, przeświecającą niby wszystkimi odcieniami bursztynu, niby wszystkimi połyskami topazu aureolę. Co do jej oczu, to prawdę powiedziałem: były ciemno-zielone, ale ciemno-zielone jak malachit, nie jak szmaragd - świeciły z wierzchu odbicie tylko - bez żadnej promienności - bez tego przeźrocza, którym to czasami aż dno serca widać - jej oczy były jak nie jej oczy - były jak gdyby zamarłe od dawna - jak pożyczone u trupa - najpiękniejsze, ale do patrzenia jedynie - do użytku, nie do szczęścia - co za dziwna sprzeczność z czołem wyniosłym i rysującym się w każdy wyraz myśli każdej - co za dziwna sprzeczność z licem bladym, ale zda się gorącym jeszcze od krwi dopiero co ubiegłej - lub gorącym już od krwi, co ma z pierwszym serca uderzeniem nadpłynąć - co za sprzeczność, co za najdziwniejsza sprzeczność z ustami szczególniej - z tymi jej drobnymi choć wydatnymi, z tymi jej świeżymi jak niewinność - namiętnymi jak pieszczota ustani - takie oczy i takie usta! Śmierć i życie! alboż to kiedy razem się widuje - oh! Ja widziałem - ja też żyłem i umarłem. - Żyłem wtedy - umarłem teraz - wy żyjecie teraz i umrzecie kiedyś, niezadługo - oto cała między nami istniejąca różnica. (...) - Z drogi, z drogi! - ozwał się głos pewny, rozkazujący, lecz miękki, jak gdyby się z piersi niedorosłego młodzieńca wydobył. - A z której i na którą, mój niewidzialny towarzyszu - odrzekłem bardzo wesoło - wdzięcznym ci będę, jeśli mi to powiesz, gdyż właśnie zdaje mi się, że zbłądziłem trochę. Zamiast odpowiedzi usłyszałem mocne świśnienie pręta i smagnienie, które na łeb Sokołowi padło - a potem śmiech przycięty, wyzywający i szelest niby długiej szaty, która mię w przelocie lekko nawet z boku musnęła. Zerwałem się na strzemionach, jak gdybym mógł był i sam dowidzić i stać się widzialnym. - Ha! kiedy tak! - krzyknąłem - więc teraz mnie z drogi, mnie z drogi precz! I w tejże chwili owładnąłem Sokoła, co się zżymał i wyginał, potoczyłem nim jak dzieckiem, jak własną ręką, jak myślą moją - nie zastanowiłem się, co chcę uczynić, co zrobię tylko instynktownie czułem potrzebę ciśnięcia się na poprzek szaleńcowi, choćbyśmy we wzajemnym starciu wszystkie kości mogli strzaskać sobie. - Mój kary odgadł zamiar - rozjątrzony własną obelgą, lepiej, zupełniej zjednoczył się z chęciami moimi; wszystkich muskułów siłę natężył i wspiął się niby do przeskoczenia najwyższej bariery - lecz nagle - długim wężem rozdarło się niebo - piorun - trzask - blask - jedno oka mgnienie - czy wy rozumiecie, jak to wszystko było prędkie - jak niespodziane - A jak to trwa długo!... Jam ją wtedy ujrzał po raz pierwszy. Tak jest, po raz pierwszy ujrzałem przy jednym błysku pioruna. - I najpierw zalśniła mi tylko jej twarz blada a cudni piękna - reszty postaci dowidzić nie mogłem. - Pamiętam, że targnąłem koniem - że później on mną targnął - że niepojętym dziwem utrzymaliśmy się oba, ale jak się to stało jakim sposobem wkrótce zrównałem się z nią i przy jej boku koń w konia sadziłem - tego dziś jeszcze sobie wytłumaczyć nie mogę. Długo jechaliśmy tak obok siebie w najgłębszym milczeniu, tylko już wicher zrywać się zaczynał; kiedy niekiedy szerokie krople deszczu na twarz lub ręce spadały i kiedy niekiedy znowu świstał w powietrzu ów pręt do biegu naglący - ale przynajmniej nie mojego na ten raz wierzchowca. I owszem, znać było, że ciemna postać kobiety chce mnie prawem prostego wyścigu uprzedzić. Lecz nie z Sokołem taka sprawa - mój Sokół wyciągnął się struną tuż przy ziemi i na krok przegonić się nie dał - i pędziliśmy oboje, a tylko z ruchu i ze słuchu miarkowałem, że po kamieniach lub po piasku, że po zagonach, lub po łąkach pluskających wilgocią. - Nareszcie droga w górę się podniosła i galop naszych koni ociężał trochę. Cyprian rozgarnął mi włosy i znów dalej mówił, lecz głos jego był uroczystszy, głębszy, czasem trochę drżący nawet. - Może też ci się śniło, Beniaminie, że miałeś głowę arabskimi wonnościami skropioną, tunikę z najcieńszej wełny sydońskiej utkaną, wieniec różany na skroni, a te skronie wsparte o łono kobiety - lecz nie matki, nie! siostry, nawet jeszcze nie kochanki twojej... Beniaminie, czy ty rozumiesz tę chwilę, w której kobieta jeszcze kochanką ci nie jest, a już kocha i kochana - czy ty rozumiesz tę chwilę A kobietę taką czy widziałeś - kobietę piękną - silną w namiętności - świętą w duchu swoim. - Na jej czole taka myśli potęga, że by mogła losami Aten kierować - a na jej ustach taka rozkosz - a w jej spojrzeniu taka wabność gorąca i przenikliwa... Czy ty śniłeś o niej Teraz ja żyję - ja mam lat siedemnaście i siedzę na złocistym wezgłowiu w pysznym salonie zaczarowanego zamku. - Ona stanęła przy mnie - chrzęstnęła tęga mora jej szafirowej sukni, przewionął mi koło oczu lekki białej gazy obłok, na jaśniejących włosach zaskrzyła wąska na ćwierć cala tylko, lecz równymi w całej szerokości swojej diamentami nabijana opaska i poznałem ją - poznałem twarz ową z blaskiem pioruna ujrzaną raz pierwszy. I nie wróciłem... Odtąd przestałem kochać rodziców, siostry, braci moich - wszystko, wszystko - Aspazją kochałem tylko - i nie przerażała mnie ta nędza moralna - w niej odnajdywałem siebie i ona wypożyczała mi nowej jakiejś władzy i zdolności. - Chciała bogactw, rzuciłem się w szalone przedsięwzięcia. - Okręty do brzegów Europy z wszystkich stron świata niosły mi zyski i złoto - miliony płynęły przez ręce moje. Chciała wielkości, zaszczytów - wnet pozawieszałem na szyi krzyże wszystkich świętych z kalendarza i wyobrażenia wszystkich zwierząt od słonia do baranka - i miano mi raz nawet jakąś podwiązkę koło nogi zawiązać... Oh! już zapomniałem, co za drogami biegłem poprzez przez te niespokojnej wyobraźni dziwactwa. Czarne gondole Wenecji, dym Wezuwiusza, parlament angielski, wiedeńskie walce, paryskie salony - Eskurial, piramidy Egiptu i niemieckie księgarnie - wszystko razem mąci mi się w głowie jak różnobarwne szkiełka kalejdoskopu. Pamiętam jak przez mgłę, że nazywano mnie hrabią, baronem, lordem eccelenze, - że mi doktorski biret na głowę wsadzono, i że kiedyś, jak coś mówiłem, grono ludzi poważnych z rogatymi czapkami i w długich czarnych togach wyszczerzało do mnie ponadpsawane zęby i klaskało mi w chude, grube, kościste ręce... Z tych naddatków nic a nic do wspomnień moich nie przybyło, nic a nic do historii życia nie weszło - bo to nie byłem ja - to były jednochwilowe życzenia - fantazje, upodobania Aspazji - ja byłem tylko w jej uśmiechu - w jej wesołości, w jej słowie przychwalającym. - I tak mi zeszło kilka lat życia. I wróciłem do Aspazji - powiedziałem jej wszystko - Aspazja wysłuchała mię bez oburzenia, bez wstrętu, ale zamyśliła się głęboko - i po długim milczeniu rzekła zimnym głosem sądowego wyroku: - Ja ciebie nie kocham - ty mię nie kochasz, rozstańmy się, Beniaminie. Gdym usłyszał te słowa, ciemno mi się zrobiło i język mi zdrętwiał; potem przez chwilę patrzyłem na te kobietę i w mózgu moim postawa jej odbijała się z taką dokładnością, jak niegdyś postawa tego wilka, co Zittę za piersi chwytał. - Nie uszło mojej baczności ani jedno zawiązanie misternych kółeczek perłowej siatki, którą na włosach miała, ani jeden fałd jej kaszemirowej, jasnozielonej sukni - pamiętam każdy odblask światła, który się łamał w dwóch przepysznych opalach na jej obnażonych ręku bransoletami upiętych - pamiętam jak trzymała te ręce łokciami przed sobą wsparte przed sobą o stół ciemny i w dziwaczne arabeski mozaiką wykładany - pamiętam, jak na zaciśniętych dłoniach brodę oparła, jak jej szyja wygięła się przez to, jak cała głowa w tył przerzuciła, jak jej to nadawało wyraz dumy i zuchwalstwa, jak mi spoglądała w oczy tymi swoimi oczyma, które jej poczerniały prawie od czarnej krwi jej serca. - Potem - oh! potem - wzgarda płomieniem z piersi do ust mi buchnęła, rozgrzał mi się język - splunąłem z niego wszystkie obelgi, wszystkie moje męczarnie, wszystkie przekleństwa. Aspazja słuchała ich z tąż samą spokojnością jak pierwej, gdym jej mówił, że przez nią i dla niej zabiłem człowieka. - Ta spokojność wywołała ze mnie wściekłą i dziką chęć zemsty - przyszło mi na myśl, ze jak ją zabiję, to przecież choć pod pchnięciem sztyletu zadrgną rysy jej twarzy i usta jękną boleścią.... Chęć moja uprzytomniła mi się tak dobitnie gdym ją nagle ujrzał prawie spełnioną, sam siebie się przeląkłem i uciekłem z pokoju

Książka "Poganka. Seria: Klasyka mniej znana" - Narcyza Żmichowska - oprawa miękka - Wydawnictwo UNIVERSITAS.