pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Pan raczy żartować, panie Feynman! Przypadki ciekawego człowieka

Autor książki:

Richard P. Feynman

Dane szczegółowe:
Wydawca: ZNAK
Rok wyd.: 2007
Oprawa: miękka
Ilość stron: 350 s.
Wymiar: 145x205 mm
EAN: 9788324007769
ISBN: 978-83-2400-776-9
Data: 2007-01-12
Cena wydawcy: 34.00 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Wznowienie kultowej autobiografii!
Richard P. Feynman (1918–1988), genialny naukowiec i zdobywca Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w brawurowy sposób opowiada o swoim niezwykłym życiu.
Ta pełna anegdot i błyskotliwego humoru książka opowiada nie tylko o pracach nad budową bomby atomowej i tajemnicami materii, ale pokazuje też fizyka jako speca od otwierania zamków szyfrowych i niezłego perkusistę. Feynman opisuje spotkanie z Einsteinem, walki z rządową biurokracją, próby reformy brazylijskiej edukacji, codzienne życie w ośrodku badawczym w Los Alamos, wreszcie flirty z tancerkami w Las Vegas. Wyjaśnia jak to się stało, że nie spełnił marzenia o kochance oraz jak za jednego – z trudem zdobytego – dolara oddał amerykańskiemu rządowi pomysł na elektrownię jądrową.
FRAGMENT:
Chcę mojego dolara!
Kiedy pracowałem w Cornell, często jeździłem z wizytą do domu w Far Rockaway. Pewnego razu, kiedy byłem w domu, zadzwonił telefon, MIĘDZYMIASTOWA z Kalifornii. W tych czasach rozmowa międzymiastowa oznaczała, że chodzi o coś bardzo ważnego, zwłaszcza jeśli telefonowano z tej cudownej krainy odległej o miliony mil.
Facet na drugim końcu linii pyta:
– Czy to profesor Feynman z Uniwersytetu Cornell?
– Tak.
– Tu pan Taki-a-taki z Owakich Linii Lotniczych. – Była to jedna z dużych kalifornijskich linii lotniczych, niestety nie pamiętam, która. Facet mówi dalej:
– Zamierzamy otworzyć laboratorium, gdzie chcemy prowadzić badania nad silnikami rakietowymi o napędzie jądrowym. Roczny budżet będzie wynosił tyle-a-tyle (dużo) dolarów...
– Chwileczkę, proszę pana – przerwałem mu. – Nie bardzo wiem, po co mi pan o tym mówi.

– Proszę mi pozwolić skończyć. Wyjaśnię panu wszystko po kolei. – Opowiada mi więc dalej, ilu ludzi będzie tam pracowało, ilu w tym dziale, ilu ze stopniem doktora...
– Przepraszam bardzo – znów mu przerywam – ale to chyba pomyłka.
– Rozmawiam z Richardem Feynmanem, prawda, z Richardem P. Feynmanem? – Tak, ale...

– Czy może mi pan pozwolić dokończyć, a potem omówimy sprawę.
– Dobrze. – Siadam, przymykam oczy, słucham tych wszystkich szczegółów o wielkim projekcie i nadal nie mam zielonego pojęcia, po co on mi udziela tych wszystkich informacji.
Kiedy przerobił już cały temat, powiedział:
– Opowiadam panu o naszych planach, ponieważ chcemy panu zaproponować, żeby pan został dyrektorem laboratorium.
– Czy naprawdę chodzi panu o mnie? Jestem profesorem fizyki teoretycznej, a nie inżynierem rakietowym albo samolotowym.
– Jestem pewien, że chodzi nam właśnie o pana.
– A skąd pan wziął moje nazwisko? Dlaczego zadzwonił pan akurat do mnie?
– Pańskie nazwisko figuruje na patencie samolotów z silnikami rakietowymi o napędzie jądrowym.
– A. – Od razu sobie uświadomiłem, skąd się wzięło moje nazwisko na patencie, zaraz do tego przejdę. Facetowi powiedziałem: – Przykro mi, ale chciałbym nadal pracować jako profesor na Uniwersytecie Cornell.
A stało się to tak: podczas wojny pracował w Los Alamos bardzo miły przedstawiciel biura patentowego, który nazywał się kapitan Smith. Smith rozesłał do wszystkich notatkę, w której napisał coś w tym guście: "Biuro patentowe chciałoby opatentować na rzecz rządu Stanów Zjednoczonych, dla którego teraz pracujecie każdy wasz ewentualny pomysł. Może się wam wydawać, że wszyscy wiedzą o każdym waszym pomyśle dotyczącym energii jądrowej czy jej zastosowania, ale to nieprawda: po prostu przyjdźcie do mojego biura i przekażcie mi wasz pomysł”.
Zobaczyłem Smitha w jadalni i gdy wracał do strefy technicznej, zaczepiłem go: "Ja w sprawie tej notki, którą pan rozesłał: to bez sensu, żebyśmy przychodzili do pana z każdym pomysłem”.
Zaczęliśmy się spierać – tymczasem znaleźliśmy się w jego biurze – i w pewnym momencie powiedziałem:
– Jest tyle zupełnie oczywistych zastosowań energii atomowej, że musiałbym siedzieć u pana cały dzień, gdybym chciał panu o nich wszystkich opowiedzieć.
– NA PRZYKŁAD?
– To pestka. Chociażby: bierzemy reaktor jądrowy... pod wodą... z jednej strony wchodzi woda... z drugiej strony wychodzi para... pszszszsz – mamy jądrowy okręt podwodny. Albo: bierzemy reaktor jądrowy... z przodu wpada powietrze... reakcja jądrowa je podgrzewa... wypada z tyłu... bum! – mamy samolot. Albo: bierzemy reaktor jądrowy... przepuszczamy przez niego wodór... fiuuuut!, mamy rakietę. Albo: reaktor jądrowy... tylko zamiast zwykłego uranu bierzemy wzbogacony w wysokiej temperaturze tlenkiem berylu, żeby zwiększyć wydajność... Mamy elektrownię jądrową. Są miliony pomysłów! – powiedziałem na odchodnym.
Przez jakiś czas nic się nie działo.
Mniej więcej po trzech miesiącach Smith wzywa mnie do swojego biura i mówi: "Feynman, okręt podwodny jest już wzięty, ale pozostałe trzy wynalazki należą do pana”. A zatem, kiedy ludzie z linii lotniczej w Kalifornii zamierzają otworzyć laboratorium i szukają eksperta od napędu jądrowego, żaden problem: wystarczy sprawdzić, kto ma na to patent!
W każdym razie Smith dał mi do podpisania jakieś dokumen- ty, żeby można było przedłożyć rządowi trzy pomysły do opatentowania. To tylko jakiś idiotyczny kruczek prawny, ale kiedy chcesz oddać swój patent rządowi, umowa, którą zawierasz, nie ma mocy prawnej, jeśli ci nie zapłacą, w związku z czym dokument, który podpisałem, brzmiał: "Za sumę jednego dolara ja, Richard P. Feynman, przekazuję rządowi pomysł...”
Podpisuję i pytam:
– Gdzie mój dolar?
– To tylko formalność – mówi Smith. – Nie stworzyliśmy żadnego funduszu, żeby móc wypłacać te pieniądze.
– Ale stworzyliście system, w którym podpisuję, że dostaję dolara. Chcę mojego dolara!
– To nonsens.
– Wcale nie – mówię. – To dokument prawny. Kazał mi pan go podpisać, a ja jestem uczciwym człowiekiem. Z prawem nie ma wygłupów.
– Niech panu będzie, niech panu będzie – mówi wkurzony. – Dam panu dolara z własnej kieszeni.
– Doskonale.
Biorę dolara i od razu wiem, co z nim zrobię. Idę do spożywczego i kupuję słodycze, te różne czekoladki z galaretką, a że dolar miał wtedy całkiem dużą moc nabywczą, jest tego dość sporo.
Wracam do laboratorium teoretycznego i rozdaję słodycze na lewo i prawo: "Częstujcie się! Dostałem nagrodę! Częstujcie się wszyscy! Dostałem nagrodę! Dostałem dolara za mój patent! Dostałem dolara za mój patent!”
Każdy, kto coś opatentował – całe mnóstwo ludzi – poszedł do kapitana Smitha, że chce swojego dolara!
Smith zaczyna wypłacać z własnej kieszeni, ale szybko zdaje sobie sprawę, że go to zrujnuje! Wściekł się i zaczął organizować fundusz na wypłaty za patenty. Nie wiem, czy mu się udało to załatwić.

Książka "Pan raczy żartować, panie Feynman! Przypadki ciekawego człowieka" - Richard P. Feynman - oprawa miękka - Wydawnictwo ZNAK. Książka posiada 350 stron i została wydana w 2007 r.