pokaz koszyk
rozwiń menu
tylko:  
Tytuł książki:

Hodder ocala świat

Autor książki:

Bjarne Reuter

Dane szczegółowe:
Wydawca: Wydawnictwo M
Rok wyd.: 2004
Oprawa: twarda
Ilość stron: 162 s.
Wymiar: 140x200 mm
EAN: 9788372218582
ISBN: 83-7221-858-7
Data: 2005-03-08
Cena wydawcy: 24.90 złpozycja niedostępna

Opis książki:

Hodder ma 9 lat i od śmierci mamy mieszka tylko z tatą. Noce spędza w domu sam - w tym czasie jego tata na swojej motorynce z przyczepką objeżdża miasto rozwieszając plakaty. W czasie jednej z takich nocy do chłopca przylatuje wróżka i mówi mu, że został wybrany, by zbawić świat. Tak rozpoczyna się pełna humoru i wzruszeń niebanalna opowieść o tym, co jest najważniejsze w życiu, gdy się ma 9 albo 39 lat. FRAGMENT Rozdział 2 Hodder zamrugał powiekami i oślepiło go przez chwilę. Ostatnie zdanie wróżki wisiało jeszcze w pokoju jak słabe echo. Wygramolił się z łóżka i podszedł do okna, by przyglądać się drobniutkiej mżawce. Małe, niezdecydowane krople toczyły się w dół po szybie. Noc była nieskończenie czarna i nigdzie nie było widać księżyca. W domu panowała cisza. Hodder wyszedł na korytarz, gdzie zawsze świeciło się światło. Na wypadek gdyby musiał do ubikacji. Potem poszedł do pokoju ojca i do dziennego pokoju, gdzie też świeciło się światło. Na wypadek gdyby w nocy miał ochotę coś przegryźć. Szukał wszędzie, ale wróżka znikła. Potem poszedł znów do swojego pokoju, otworzył szufladę i wyjął brązowy zeszyt do pisania opowiadań. To był jego pamiętnik. Napisał: Dzisiaj w nocy przyszła wróżka. Wróżka z jasnymi włosami. Hodder nie był jeszcze całkiem mocny w pisaniu, nie potrafił po prostu napisać tego, na co miał ochotę, a dużo małych liter sprawiało mu jeszcze ciągle trudności. Wróżka była bardzo miła i przyjazna i powiedziała, że jestem wybrany. Zwykle Hodder nie był wybierany, lecz raczej wykluczany. Na przykład, kiedy w szkole tworzono drużyny albo można było wybrać sobie sąsiada w ławce. Wtedy zawsze powstawało pytanie, jaki pechowiec pozostanie ostatecznie dla Hoddera. Dosyć często była to dziewczynka o imieniu Kamma Gudmansdottir. Pochodziła z Islandii, miała bardzo duże stopy i kilka dziwnych przyzwyczajeń kulinarnych. "Znowu jesteś w opałach, Kammo Gudmansdottir", mówił wtedy zawsze Hodder. "Tak", mówiła ona, "urodziłam się pod nieszczęśliwą gwiazdą". "A ja urodziłem się w szpitalu państwowym", odpowiadał Hodder. Teraz napisał: Być może to była pomyłka, ale wróżka powiedziała, że ocalę świat. Świat jest bardzo duży. Większy niż Dania. Sięga aż do Afryki. I to wszystko ja mam ocalić. Dlatego pójdę teraz do łazienki. Hodder zamknął zeszyt do opowiadań i zdjął piżamę, złożył ją i wsunął pod poduszkę, jak to się robi w hotelu. Raz nocował w hotelu razem ze swoim ojcem w Herning, w Jutlandii, i to było takie świetne, że zostali od razu na dwa dni. "Ach, wspaniale", powiedział ojciec, patrząc na Herning. "Tak, to jest życie", odpowiedział Hodder z wanny. "Tak żyją gwiazdy filmowe. Nie chciałbyś zostać gwiazdą filmową, Hodder" "Już się zastanawiałem, i myślę, że rzeczywiście, gwiazdy filmowe zarabiają kupę forsy". Ojciec skinął głowę i powiedział: "Albo gwiazda filmowa albo ktoś z branży medycznej". Hodder poszedł do kuchni i napił się wody z jednej z tych dużych, masywnych szklanek. On i ojciec często zabawiali się w picie whisky. "Zdrówko, Joe", mawiał wówczas ojciec, "ty przeklęty moczymordo!" "Zdrówko, Gringo", odpowiadał za każdym razem Hodder. "Jeszcze po jednym!" W łazience odkręcił prysznic i poczekał, aż woda będzie ciepła, zanim się pod nią ustawi. Oto tutaj stoi Hodder Emanuel Jacobsen, powiedział do siebie samego. Sławny H. E. Jacobsen. Skinął poważnie. Można sobie wyobrazić ulicę, która nazywałaby się Aleja H. E. Jacobsena. A dzieci pytałyby swoich rodziców: "Tata, kim właściwie był ten H. E. Jacobsen" A ojciec by odpowiadał: "H. E. Jacobsen to był sławny podróżnik, który ocalił świat. Jego pomnik stoi po tamtej stronie parku, ze szklanką whisky w jednej ręce i drożdżówką z kruszonką w drugiej. Ale można go zobaczyć tylko tuż po skoszeniu trawy". "Jestem dość odporny jak na mój wiek", pomyślał Hodder i wsadził głowę pod strumień wody. Nie powinien tego robić. Teraz bowiem woda z prysznica dostała mu się prosto w twarz. Prychał i parskał, i wiercił się, i wymacywał na ślepo ręcznik, kiedy próbował odzyskać równowagę. Omal nie dostał kolki w boku. Strumień wody może być całkiem grubiański. Usiadł na pokrywie sedesu, żeby troszkę odsapnąć. Ostatnio na basenie wszystko poszło fatalnie. Wylądował na pogotowiu. A wszystko zaczęło się tak obiecująco: Klasa miała lekcję nurkowania, i Filip, najsilniejszy i najodważniejszy w klasie, miał skoczyć z trampoliny. Hodder nie zdołał zanurkować; w trzech kamizelkach ratunkowych było to po prostu niemożliwe. Był obeznany z kamizelkami ratunkowymi, ponieważ miał zawsze jedną na sobie, gdy jechał ze swoim ojcem do Jutlandii. Na wypadek gdyby prom Grena-Hundested miał zatonąć. Na basenie mógł pożyczyć gwizdek ratownika, żeby dać znak Filipowi, kiedy ten miał zrobić delfini skok z całą śrubą. Dosyć trudny i niebezpieczny skok, który wymaga prawie niepojętej odwagi i nerwów jak stal. Cała hala wstrzymała oddech i patrzyła na trampolinę, na której Filip stał na rękach. Basen pod nim był pusty. Ratownik przybrał poważną minę, a potem skinął Hodderowi, żeby przygotował gwizdek. Ale Hodder z całego zdenerwowania zamiast dmuchnąć wciągnął powietrze tak, że kulka z gwizdka utknęła mu w gardle. Cóż za dramat! Położono go na noszach i został wyniesiony przez dwóch sanitariuszy. Na odchodnym usłyszał jak koledzy z klasy klaszczą i miał jeszcze na tyle powietrza, żeby im pomachać. Potem dowiedział się, że oklaskiwali Filipa. A kulka sama wypadła, gdy go potrzymano przez chwilę nogami do góry. Teraz ma więc ocalić świat. Ciężko powiedzieć, gdzie powinien zacząć. Może w Afryce. Albo na biegunie północnym. Nagle przyszło mu na myśl, że nie ma pojęcia, jak to się właściwie robi: jak się ocala świat Wziął ręcznik, poszedł do swojego pokoju i ustawił się przed lustrem, które wisiało na wewnętrznej stronie drzwi szafy. Hodder był dosyć mały jak na swój wiek. Mały i drobny z tą swoją bardzo cienką szyją i bardzo wątłymi ramionami. Niektórzy mówili, że ledwo może podnieść patyczek higieniczny, ale to już była przesada. Przecież już próbował i udało się, wbrew wszelkim przewidywaniom. Ojciec powiedział, że w dzisiejszych czasach na samych muskułach daleko się nie zajedzie. Tak, odpowiedział Hodder, trzeba mieć nerwy ze stali. Wyciągnął atlas. Ten, w którym były wszystkie kraje. Najpierw Jutlandia. Jak to się robi: jak się ocala Jutlandię Dziadkowie Hoddera mieszkali w Jutlandii, gdzie zostali obdarowani pagórkami i dolinami, i pasącymi się krowami, i chodnikami zastawionymi wieszakami z ubraniami, i targami używanych samochodów. Tam w Jutlandii ludzie mówili troszkę inaczej niż Hodder. Niektórzy nawet znacznie inaczej. "Ty, my tu u nos som strasznie zadowoleni z tego, jak tutoj godomy", powiedział dziadek, gdy Hodder raz nadmienił, że w szkole mają bardzo dobrego logopedę. "Tuta nie ma nikogo, kto powi, że lepi godosz jak my tutoj, tylko dlatego, że jesteś z Kopenhagi Zdrój. Ty lepi przyszedłbyś do nas, mały Hodderze, nałapać trochę świżego powietrza i niemiecką TV pooglądać. To by ci dobrze zrobiło, wisz. Tutoj na pewno nabierzesz trochu ciała". Nie, Jutlandia to byłby zbyt duży kąsek na początek. Hodder kartkował atlas i minął Skandynawię, Europę i Azję. "O wiele za dużo gór", powiedział sobie. "Tych nie mogę uratować. Mam lęk wysokości. Nawet jak siedzę u taty na barana, kręci mi się wszystko przed oczyma". Raz na urodziny królowej dostał nagle krwotoku z nosa. Dokładnie w momencie, kiedy królewska gwardia przemaszerowywała obok niego. Urodziny w każdym razie się nie udały. "Słyszy mnie Pani, Pani wróżko", powiedział. "Jeśli mnie Pani słyszy, chcę tylko powiedzieć, że w mojej klasie jest chłopiec, który nazywa się Filip, on jest nieźle napakowany; może powinna Pani jego zapytać. Widać od razu, że on jest niesamowicie wybrany. A ja jestem w ogóle nieprzyzwyczajony, żeby być wybranym, a co się tyczy świata, to jest on o wiele większy niż oczekiwałem, a nie doliczyłem jeszcze wody". Naraz zauważył małą czarną plamkę na niebieskim oceanie. Przeliterował: Gu-am-bi-lu-a. Guambilua. Bardzo mała wyspa. Najmniejsza, jaką mógł znaleźć. Przyniósł lupę. Hodder lubił patrzeć przez lupę. To niesamowite, że tyle można odkryć pod taką lupą. Posiadał stare pudło po cygarach, w którym przechowywał parę wybranych rzeczy, które badał lupą. Martwą stonogę na przykład, która była zupełnie skurczona i wyglądała bardzo łagodnie, gdy się ją obserwowało pod lupą. Miał jeszcze znaczek ze skoczkiem wzwyż, belgijską monetę i włosek z nosa Big Mac Johnsona, boksera, który był w N /orrebro w Danii i dokładnie tam zgubił ten włosek, który dostał w zamian Hodder za osiemnaście samodzielnie zrobionych cukierków rumowych. Na Boże Narodzenie. Hodder zawsze robił cukierki rumowe na Boże Narodzenie. To była pora roku, podczas której w klasie było naprawdę przytulnie. Wtedy każdy mógł przynieść coś z domu. Kamma przynosiła zawsze siodło, a Filip maszynę parową, a Alexander taśmy wideo. A Hodder miał cukierki rumowe. Filip powiedział, że są idealne do rzucania, o wiele lepsze niż śnieżne kule. Cukierki rumowe miały wiele zalet. Hodder trzymał lupę nad bardzo małą wyspą o nazwie Guambilua. Jeszcze nigdy o niej nie słyszał, ale przypuszczał, że prawdopodobnie nie jest zamieszkana przez zbyt wielu ludzi. Do tego była o wiele za mała. Najwyżej dziesięciu, może piętnastu tubylców, ale nie więcej. Leżała na dużym niebieskim morzu na prawo od Afryki, zaraz pod literą c, która należała do nazwy "Ocean Indyjski". Hodder zamknął atlas. "Zacznę ocalanie od Guambilua", powiedział. Ale najpierw musiał napisać do Guambiluanów. I powiedzieć im, że muszą jeszcze troszeczkę wytrzymać. Może mógłby wypożyczyć sobie mały szyldzik, który czasami wisi na drzwiach piekarni, gdzie były dobre drożdżówki z kruszonką Mógłby wtedy na początek wysłać chociaż szyldzik. Zaraz będę - było tam napisane. Rozdział 3 Trzeba przygotować coś w rodzaju ekspedycji, pomyślał Hodder, prowadzonej przez H. E. Jacobsena. Na odwrocie opakowania płatków owsianych był czasami obrazek podróżnika o nazwisku Max Butch. Olbrzymi człowiek z owłosioną klatką i udami jak podkłady kolejowe. Max Butch nosił na głowie biały hełm, a w pasku sztylet i prawdziwą strzelbę w skórzanej pochwie. Hodder wyciągnął swoją czerwoną czapkę bejsbolową z napisem "Lalandia". Miał też plastikowy miecz po ostatnim karnawale, kiedy był przebrany za Zorro. Nosił wówczas maskę i małą pelerynę uszytą przez ojca. Mieli trochę wątpliwości, który z tych dwóch nosi majtki na wierzchu, Zorro czy Batman, ale ostatecznie zdecydowali się założyć Hodderowi kąpielówki na dresy. Hodder był absolutnie nie do poznania. "Inni będą trząść się ze strachu, gdy zobaczą ciebie jako Zorro", powiedział ojciec. "Naprawdę tak sądzisz" "Jasne. Jesteś najniebezpieczniejszym Zorro na świecie". "Ale może rozpoznają moje kąpielówki" "Może, ale poza tym nic więcej". W przebraniu Zorro szło mu naprawdę dobrze. Stoczył pojedynki z dziewięcioma chłopcami, którzy też byli zamaskowanymi mścicielami. Bawili się przez cały dzień, a Hodder musiał dokonać swoich dni jako zafajdany Meksykanin, który zdradził swoją wioskę. Dziewięciu Zorro nie mogło opanować żądzy zemsty. "Cześć, Zorro", powiedział ojciec, gdy Hodder bez maski wrócił do domu. "Nie jestem już Zorro", powiedział Hodder, "nazywam się Don Pedro i spaliłem kościół. Pozy tym przez całe popołudnie pożądałem krwi i dlatego teraz jestem śmiertelnie zmęczony". "No, na zdrowie, Maxe", powiedział ojciec, "miałeś faktycznie dużo roboty". "Tak, to nie była bułka z masłem. Zgwałciłem też wszystkie kobiety w mieście i zastrzeliłem muła od tyłu". "Zupełnie sam" "Tak, inni nie chcieli". Ale zupełnie sam nie mógł jechać do Guambilua. Musiał wziąć ze sobą ludzi - wiernych pomocników. Dzielnych wojowników. Boksera wagi ciężkiej Big Mac Johnsona na przykład, to by było coś! Nie byłoby źle mieć go pod ręką. I Astę K. Andersen, jego wychowawczynię, która miała pismo, mówię wam, czysta rozkosz! Pachniała cudownie pokojem nauczycielskim i perfumami. Hodder zapytał ją raz, jak nazywają się te perfumy. "Dlaczego chcesz to wiedzieć, Hodder Dlaczego pytasz mnie zawsze o takie dziwne rzeczy To mnie denerwuje, Hodder. Szczerze. W ostatnim tygodniu chciałeś wiedzieć, czy byłam operowana na kamienie żółciowe i czy w niedzielę nie czuję się samotnie. A przypadkiem nie, w ogóle nie. W niedzielę mam bardzo dużo do roboty. A jeśli chodzi o moje perfumy: szczerze mówiąc to, czym pachnę, uważam za moją prywatną sprawę". Hodder odpowiedział, że gdyby pewnego dnia miał mamę, podarowałby jej dziesięciolitrowy kanister takich perfum. Hodder chciałby mieć mamę. Jego mama umarła. Ale znaleźć mamę nie było łatwo. Może dlatego, że ojciec pracował nocami, kiedy wszystkie możliwości spały Może ojciec był też zbyt wybredny W ilustrowanym czasopiśmie Hodder przeczytał raz historię o młodej dziewczynie, która zakochała się nagle w swoim szefie. W historii było napisane: "Bowiem nigdy nie wiadomo, kiedy miłość uderzy". Namyślał się nad tym gruntownie i ostatecznie wziąwszy do kupy całą swoją odwagę zrobił próbę z panią, która w bibliotece przyjmowała książki. Zauważył bowiem, że nie nosiła obrączki. Jednego wieczoru przyniósł do biblioteki paszport ojca. "To jest mój ojciec", powiedział i pokazał jej fotografię paszportową. "No, no, to jest twój ojciec. Wygląda miło", powiedziała pani i uśmiechnęła się. "On klei plakaty. Mogę go przyprowadzić, jeśli coś miałoby być". "Jeśli - co miałoby być" Hodder oparł się o stół. "Nigdy nie wiadomo", zaszeptał, "kiedy miłość uderzy". Niestety sprawa nie skończyła się tak, jak w historii. Ale nie poddawał się. Jednego dnia schwycił przegub ręki pani Andersen, jakby chciał poczuć jej puls. "Na Boga, co ty robisz, Hodderze" "Wyczuwam pani puls, pani Andersen, ale bez obaw, już puszczam". "Skończ wreszcie z tymi głupotami". Jak oczekiwał, jego ręka pachniała jej perfumami, więc Hodder śmignął tylko do domu i poprosił ojca, żeby zamknął oczy. "Czym pachnie moja ręka" "Drożdżówką z kruszonką". "Sorry, nie ta. Mam na myśli tę tutaj". Ojciec wyglądał na całkiem rozmarzonego. "Pachnie pokojem kobiecym. Dojrzały rocznik. Trochę ciężkie perfumy, jeśli mam być szczery". Ojciec miał znakomity nos. Pani Andersen miała faktycznie trochę ciężki zapłon. Ale na jej perfumy nie można było narzekać. Następnego dnia, gdy tylko zabrzmiał dzwonek, Hodder stał znowu przed pokojem nauczycielskim. "Znowu tu stoisz, Hodderze Jacobsen", westchnęła nauczycielka. "O co chodzi tym razem" Obniżyła głos. "Chyba nie o te bzdury z moimi perfumami" Hodder stanął na czubkach palców i szepnął: "Nie powiem nikomu, pani Andersen, przysięgam!" "Nie do wiary, naprawdę", powiedziała Asta K. Andersen i skubnęła spódnicę. "Ale jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, perfumy nazywają się Harem Dreams. Zadowolony" "Harem Dreams", szepnął Hodder. Oprócz pani Andersen i Big Mac Johnsona Hodder chciał wziąć na ekspedycję Kammę. Pochodziła ona z Islandii i miała bardzo duże stopy. I była oprócz Filipa jedyną, która mogła podnieść pulpit nauczycielski. Właściwie chciał też wziąć Filipa, ale on był poniekąd nieosiągalny. Hodder wygrzebał kopertę, nożyczki i starą fotografię klasy. Ale jak zaczął już wycinać, wyciął Filipa zamiast siebie samego. W wycinaniu nigdy nie był specjalnie dobry, a przed ostatnim Bożym Narodzeniem Asta K. Andersen powiedziała, że jego ozdoby choinkowe sprawiają, że czuje się smutna. Zużył tyle kleju, że musiała odcinać od jego palców pięć aniołów i dwóch pastuszków. To był taki skandal, jak wówczas w pierwszej klasie, kiedy zjadł wszystkie samogłoski z pudełeczek na literki. Ojciec Hoddera spytał, dlaczego nie chce kolacji. A Hodder odpowiedział, że zjadł połowę alfabetu. Aż do u. "Dlaczego to zrobiłeś", chciał wiedzieć ojciec, który zrobił na kolację fałszywego zająca. "Ponieważ wyglądały tak smacznie". To było przed trzema laty. Spojrzał na fotografię klasy z dużą dziurą tam, gdzie był Filip. Filip był o głowę wyższy od Hoddera, którego na fotografii prawie nie można było znaleźć, ponieważ zasłaniał go szyld z nazwą szkoły. "Nie ma cię na fotografii", zapytał ojciec. "Jeśli dobrze popatrzysz, rozpoznasz moje buty i włosy", powiedział Hodder. "Trzymam szyld. Możesz zobaczyć końce moich włosów". "Dlaczego one tak stoją" "Gdybym ich nie zmoczył i nie uczesał do góry, nie byłoby mnie w ogóle na zdjęciu", odrzekł rozsądnie Hodder. "To więcej niż nic. A butom nie można niczego zarzucić; to jest prawie pierwsza rzecz, którą się odkrywa, gdy patrzy się na fotografię". Buty były nowe, o dwa numery za duże i wypchane watą. Hodder uważał, że to przyjemne czuć watę palcami. Pomyślał znowu o ocaleniu świata. Tam na dole na Guambilua nie znali go jeszcze. A kiedy zobaczą fotografię dużego, silnego Filipa, będą troszeczkę cierpliwsi, niż gdy wyśle im fotografię połowy chłopca z włosami jak wafelek do lodów. Z drugiej strony to było oszustwo. A kiedy wszyscy Guambiluańczycy staną nagle przed drzwiami, aby mu podziękować albo wręczyć bukiet kwiatów i pudełko kocich języczków Wtedy musieliby przede wszystkim być bardzo rozczarowani, że nie stoją naprzeciwko Filipa, najsilniejszego i najodważniejszego chłopca w szkole. Wtedy tubylcy z Guambilua powiedzą: "Cóż to za korniszon" Nie, tak nie można. "Prawda trzymie najdłużej", powiedział dziadek Hoddera. Hodder spytał, jak długo. "Bardzo długo, Hodder, wiele lat". "Ale gdy czas minie, można znowu zacząć kłamać" "W ogóle nie! Rozumiesz, kto okłamuje innych, okłamuje też sam siebie. Musisz zawsze o tym myśleć, mały Hodderze". "Ale żeby kłamać, trzeba znać prawdę, dziadku. Wtedy nie okłamuje się siebie". "Masz ochotę na partię warcabów, Hodder W warcabach byłem mistrzem Jutlandii". "Mistrzem szkoły", poprawiła babcia. Hodder dobrze się namyślił, zamknął oczy i wstrzymał oddech, ponieważ to zawsze pomagało, gdy poszukiwał dobrego pomysłu. Miał go pięć minut później. Upadł na łóżko całkiem bez oddechu. "Wyślę im wycinek z butami", szepnął. "Jeśli to zobaczą, będą wiedzieli, że zbliża się ratunek". Rozdział 4 Było trochę po drugiej. "Poranek przychodzi powoli", pomyślał Hodder i wyjrzał przez okno. Na dworze wiatr przybierał na sile. Przykleił wycinek fotografii na kawałek białego papieru i podpisał, że ekspedycja składa się z H. E. Jacobsena, Kammy z klasy, Asty K. Andersen i Big Mac Johnsona, a w każdym razie z jego włosa z nosa. Potem zrobił z listu do Guambilua samolocik i otworzył okno. Do pioruna, jak na dworze wieje! Hodderowi było naprawdę żal ojca, który przy silnym wietrze musiał mieć duże problemy ze swoimi plakatami. "Cześć, potężny orkanie", zawołał, "tutaj idzie samolot, który powinien dolecieć do Guambilua. Słyszysz mnie w ogóle, tam na górze" Wiatr odpowiedział wyciem, które popędziło przez drzwi aż do korytarza. "Można powiedzieć", zamruczał Hodder i zamachnął się. Potem rzucił samolocik tak daleko, jak tylko mógł, i zobaczył jak unosi się nad ulicą, wiruje ponad latarnią, a potem bez nakładania drogi spada na ziemię. Tak, nie było to proste, ale każdy początek jest, jak wiadomo, trudny. Błyskawicznie Hodder nałożył buty do jazdy skuterem i rzucił się ze schodów w dół. Było mu zimno, ale nic innego mu nie pozostało. Musiał się pospieszyć, zanim samolocik wyląduje na chodniku. Drzwi wyjściowe były arcyciężkie i nieporęczne, ale Hodder znał trik, jak wsadzić nogę prawidłowo w drzwi, żeby je otworzyć. I mógł sobie znów pogratulować, że ma takie grube buty. Na dworze mżyło. Wzdrygnął się w zimnym wietrze, ale potem zauważył swój samolocik przed sklepem z herbatami ziołowymi i znakami zodiaku. Hodder znał właściciela; był to bardzo miły pan, który objaśniał gwiazdy i dawał ludziom dobre rady dotyczące zdrapek, kartek z radami i pogody w podróżach czarterowych. Hodder podniósł swój samolot, który gęsty deszcz już zupełnie zmiękczył. "Teraz pójdziesz ze mną na górę i zostaniesz wysuszony, a później spróbujemy od początku", powiedział. Naraz usłyszał za sobą dobrze znajome kroki. Hodder okręcił się i zobaczył kobietę w zielonym płaszczu i czerwonych butach zbliżającą się do niego. Była bardzo wysoka i bardzo szczupła, a jej białe zęby błyszczały między ciemnoczerwonymi ustami. "Powiedz no, co robisz w środku nocy na ulicy" Hodder pierwszy raz usłyszał ją mówiącą. Miała cudowny głos. Jak w reklamie. Jak gwiazda filmowa. Prawdopodobnie spędzała połowę swego życia w wannie w Herning. "Zmarzniesz, mój mały". Hodder objaśnił jej, że jest tu tylko dlatego, że jego samolocik nie chce latać. Kobieta stanęła pod wiatr, który wiał jak w czasie sztormu i ściągnęła kaptur z głowy. Miała bujne, czerwone jak ogień włosy. "Dokładnie jak na plakacie tego nowego balsamu", pomyślał Hodder. Stanęli przy wjeździe do bramy. Kobieta zapaliła papierosa i zapytała Hoddera, jak się nazywa. "H. E. Jacobsen", odpowiedział Hodder, "mieszkam pod numerem 154 B, 3 piętro na lewo". "Co znaczy H" "To znaczy Hodder. Moje drugie imię to Emanuel, tak nazywa się mój dziadek, on był pasterzem w Jutlandii". Kobieta skinęła głową i rzuciła papierosa na ziemię. Potem stanęła na nim i pokręciła czubkiem buta tam i z powrotem. To wyglądało znów jak w reklamie. "A jak ty się nazywasz", spytał Hodder. Uśmiechnęła się. "Lola". "Nic więcej Tylko Lola" Kobieta przytaknęła wciąż uśmiechając się. "Mieszkałaś już w hotelu" "Zdarzało się". "Tak, pewnie. I potem do wanny, co Po prostu leżeć w pianie i rozkoszować się życiem i przysłuchiwać się ruchowi ulicznemu w Herning". "Herning Masz chyba na myśli Singapur" "Jedno z dwojga". "Ale poza tym masz rację. Lubię kąpiel z pianą". Hodder potaknął i spytał Lolę, czy zna perfumy o nazwie Harem Dreams. Wyciągnęła małe lusterko z kieszeni i spojrzała w nie. Potem pociągnęła sobie usta szminką i powiedziała, że myśli, że jeszcze nigdy o nich nie słyszała. Hodder popatrzył na swój samolocik. "To powinno trafić do Guambilua", powiedział. "Dokąd" "Ach, to jest taka wyspa. Dosyć daleko. Mam ją ocalić". Hodder wzruszył skromnie ramionami. "Gdzieś przecież trzeba zacząć". "O tej porze powinieneś na pewno leżeć w swoim łóżku", powiedziała Lola. "Jak myślisz, co powiedzieliby twoi rodzice, gdyby wiedzieli, że w środku nocy biegasz po ulicy" "Jestem sam w domu", odpowiedział Hodder. "Mój ojciec klei plakaty Toyoty. A moja mama nie żyje. Ale przed godziną przyszła do mnie wróżka, która mi powiedziała, że mam uratować świat. Wierzysz mi Tak, tak, wróżka. Widziałaś już kiedyś wróżkę, Lola Prawdziwą, żywą, przeźroczystą wróżkę ze skrzydłami i jasnymi włosami, i ze wszystkim, co trzeba" Lola na wysokich obcasach i w zielonym płaszczu nie odpowiedziała, pochyliła się nad Hodderem i pocałowała go w policzek. "Good luck", powiedziała, "good luck z twoim samolotem do Guambilua". Otworzyła parasol i wyszła z wjazdu do bramy. "Też chciałabyś polecieć", spytał Hodder i wytarł sobie nos rękawem. Lola uśmiechnęła się i wyszła na ulicę. "A dostanę miejsce przy oknie", zawołała i zakręciła się w koło, prawie jakby tańczyła. "Miejsce przy oknie", zamruczał Hodder. O tym nie pomyślał. "A jak dostaniesz miejsce przy oknie", zawołał, "zechcesz wtedy" "Chcę siedzieć przy oknie i mieć podane jedzenie, troszkę słońca i buteleczkę Harem Dreams! Możesz się o to zatroszczyć, Hodderze" "Zrobię, co mogę", odpowiedział Hodder i zgniótł samolocik w ręce. Lola prztyknęła palcami, aż rozniosło się po ulicy. "Musisz mi tylko wysłać wiadomość, a zaraz tutaj będę". Hodder otworzył buzię. Prawie nie mógł tego zrozumieć. Popatrzył za nią i zobaczył, jak w tej samej chwili połknięta została przez dym z wentylatora nowej pizzerii. Ale obiecała mu. Ekspedycja miała kolejnego członka. Potem Hodder poszedł do swojego pokoju, wygładził przód samolocika i otworzył okno. Przedtem naniósł imię Loli na swoją listę. Teraz ekspedycja składała się więc z pięciu osób. "Wszystkie dobre rzeczy chodzą parami", powiedział Hodder i rzucił samolocik z okna. "Good luck", zawołał i widział, jak się kręci - za szybko, żeby upaść - zanim uniósł się wysokim łukiem ponad latarnią uliczną i pionowo wstąpił do nieba, gdzie Hodder zobaczył go znikającego nad dachem domu naprzeciwko. No. Teraz był w drodze. W szerokim świecie. Do Guambilua. Potem poszedł do kuchni, gdzie pod odwróconym talerzem leżały kanapki dla taty. Hodder sam je posmarował. Nabazgrał na karteczce: Tata, zdarzyło się coś dziwnego. Możemy porozmawiać o tym jutro. I narysował niebieską, prawie przeźroczystą postać z dużymi, pięknymi, szeroko rozłożonymi skrzydłami i gęstymi jasnymi włosami, która pozdrawia rudowłosego chłopca w piżamie w paski. I napisał do tego drukowanymi literami: NA LEWO, TO JESTEM JA. Rozdział 5 Zanim Hodder wyszedł do szkoły, zaparzył dla ojca kawę, włączył radio i ustawił głośność tak, żeby można było coś usłyszeć. Hodder nie wiedział, jak długo spał tej nocy. W każdym razie nie słyszał, gdy ojciec wrócił do domu. Czasami ojciec czekał ze spaniem, żeby mogli razem zjeść śniadanie, ale najczęściej był tak zmęczony, że po prostu padał na łóżko. Jak tego ranka, kiedy Hodder wślizgnął się do niego do pokoju i przykrył go, żeby nie marzł. Klejenie plakatów to była piekielnie zimna robota, nie można bowiem założyć rękawic - a wkrótce nastanie prawdziwa zima. Ojciec powiedział, że najgorsze jest pierwsze dziesięć minut, zanim palce stracą czucie. Hodder pomacał palce ojca, ale aż tak zimne to one nie były. Może nawet ciepłe. Ojciec leżał na boku i mocno spał. Hodder miał na sobie plecak i wełnianą czapkę i był gotowy do wyjścia. Może ojciec troszeczkę coś słyszy, nawet gdy śpi Tak ciężko jest czekać aż do popołudnia, żeby opowiedzieć, co się wydarzyło. "Gdybyś nie spał", szepnął Hodder, "opowiedziałbym ci, że dzisiaj w nocy odwiedziła mnie wróżka. Prawdziwa wróżka, tato. Była trochę przeźroczysta, ale poza tym dość miła. Znasz wyspę Guambilua Możliwe, bo z geografii jesteś dobry i zaraz potrafisz wyfionić na zawołanie wszystkie państwa. Myślę, że zyskałem przyjaciółkę. To jest taka kobieta, która co noc tak późno przychodzi do domu. Nazywa się Lola. Możliwe, że pochodzi z Fionii, w każdym razie powiedziała ?good luck?, gdy opowiedziałem jej o Guambilua. Narysowałem dla ciebie obrazek, który leży obok twojej filiżanki z kawą na stole kuchennym. Myślę, że będziesz nieźle zaskoczony, gdy ją zobaczysz. Śpij dobrze, tato". W drodze do szkoły przemyślał swój plan. Zrobił bowiem plan. Na początek musi się wystarać o parę rzeczy do ekspedycji. Rozsądne ubrania, kompas, latarkę, parę lusterek i kupę łańcuszków z perełkami. Gdy Hodder był mały, ojciec przeczytał mu książkę o paru białych, którzy przed stu laty przybyli do Afryki, gdzie wódz i wszystkie jego żony przepadali za lusterkami i łańcuszkami z perełkami. Biali otrzymali za nie diamenty i kość słoniową. I gdy babcia Hoddera parę miesięcy później skończyła sześćdziesiąt lat i Hodder z ojcem popłynęli promem Grena-Hundested, zawiózł jej cztery lusterka i pięć łańcuszków z perełkami z plastiku. Hodder skręcił na drogę prowadzącą do szkoły i zauważył Alexandra, który jechał zygzakiem na swoim żółtym rowerze. Wyglądał fantastycznie. W rękawicach, kasku i prawdziwych radlerkach. Takie nowe radlerki były naprawdę drogie. Hodder spytał sprzedawcy w sklepie rowerowym, ale gdy usłyszał cenę, nie przeszło mu przez gardło, by poprosić ojca o takie spodnie. "Cześć, Alex", zawołał, "wiesz, co się wydarzyło u mnie dzisiaj w nocy" "Nie, nie wiem", odpowiedział Alex, "i guzik mnie to obchodzi". "W porządku, Alex", powiedział Hodder. W klasie Hodder siedział w pierwszym rzędzie obok Kammy. Ich stół był praktycznie zrośnięty z pulpitem, przy którym Asta K. Andersen rozprawiała właśnie o trzustce. Hodder wyjrzał przez okno. Na dworze drzewa traciły ostatnie jesienne liście, tak że powietrze tego dnia było zafarbowane na żółto i brązowo. Można było wąchać jesień, pachniała kwaśno i czarno, i staro, i troszeczkę mokrym drzewem. Słońce, pomyślał Hodder, wygląda jak miska, która stała na babcinym kredensie. Czasami leżały w niej jabłka. Prawdziwa jesienna miska. Jakie światło mają oni w tej Jutlandii. I jakie pory roku. Kupę świeżych jaj, połowę prosiaka, pyszną skórę na słoninie i niemiecką telewizję. "Ten gruczoł", mówiła właśnie Asta K. Andersen, "produkuje ciecz, która powoduje lepsze trawienie - i poza tym ma jeszcze inne ważne funkcje! Kto wie jakie" Hodder podniósł rękę. "Tak, Hodder" "Dzisiaj w nocy odwiedziła mnie wróżka, pani Andersen, prawdziwa wróżka ze skrzydłami. Powiedziała, że mam ocalić świat. Ja wiem, że to brzmi dziwnie, i spytałem ją też, czy mnie nie pomyliła z Filipem, ale nie ma wątpliwości: znała moje pełne imię i nazwała mnie prawdziwym marzycielem. Co za noc, pani Andersen, co za noc, powiadam". W klasie było cicho jak makiem zasiał. Sąsiad Hoddera z tyłu, Alex, uderzył się w czoło, a Kamma potrząsała rozpaczliwie głową. Jednak nauczycielka otworzyła jedynie swoją torbę i chwyciła pośpiesznie małą pastylkę, którą zaczęła żuć krótkimi, szybkimi ruchami. Hodder uważał, że wygląda jak mały, markotny gryzoń. W zoo najlepiej przejść obok nich - przyglądają się swoimi dużymi, proszącymi oczyma i przy tym mamlą nerwowymi gryzoniatowymi pyszczkami. Hodder mógł takim zwierzętom przyglądać się godzinami. Aż ostatecznie wszystko inne znikało. Pozostawali tylko oni dwoje, Hodder i gryzoń. W klasie nie było słychać prawie żadnego dźwięku. Obok w siódmej śpiewano "Kumbaya My Lord". Wtedy Hodder ostrożnie spytał w tej ciszy, czy ktoś ewentualnie wie, kim był Max Butch. Ale ponieważ nikt nic nie powiedział, Hodder wyjaśnił, że to był ten z olbrzymimi kolanami na pudełku płatków owsianych. "Raz widziałem go z orangutanem na kolanach". "Insulina", powiedziała nagle nauczycielka. Ona produkuje insulinę". Popatrzyła Hodderowi mocno w oczy. "W przeciwnym razie człowiek jest chory na cukrzycę. Zrozumieliście wszyscy In-su-li-na". "Kto: ona", spytał Hodder prawie niesłyszalnym głosem. "Trzustka", odpowiedziała sucho Kamma. "Człowieku, nie możesz uważać Może być, że uważasz za nudne przerabiać trawienie, ja uważam to za fascynujące. Teraz patrz no". Kamma rozpakowała kanapkę, chociaż przerwa jeszcze wcale się nie zaczęła. Odwróciła się do klasy. "To tutaj", powiedziała, "to posmarowany chleb tak, jak nakazuje zwyczaj w Islandii, a mianowicie surowym mózgiem owcy. Świeżym jak rosa. Niech pani popatrzy, jakie to jest delikatne mięso, pani Andersen. Teraz maczam to w moim kubeczku jogurtu, jak to robimy w Islandii. Tak. Smakuje znakomicie, poza tym w środku ma mnóstwo witamin. Życiowa siła na długie zimowe wieczory w Rejkjaviku". Hodder popatrzył na swoją nauczycielką, która dwoma rękoma wspierała się mocno na pulpicie. Kamma kontynuowała. "Co się dzieje po tym, jak żułam ten mózg owcy przez minutę Tak, teraz masa mózgowa ślizga się w dół przełyku i dalej do żołądka, gdzie ugniata się i ugniata, i miesza się z kwasem żołądkowym, aż całość przejdzie do jelita. Źle się pani czuje, pani Andersen" Cała klasa patrzyła na Astę K. Andersen, która biała jak prześcieradło jedną ręką próbowała znaleźć drzwi, drugą przycisnęła sobie usta, wreszcie jednym szarpnięciem otworzyła drzwi i wypadła na korytarz. "Okey", powiedział Alexander, "za to możemy podziękować Hodderowi. Jak zwykle, jak zwykle. Teraz pani Andersen weźmie chorobowe. A jutro dostaniemy zastępstwo i będziemy oglądać ohydne przeźrocza z Harzu. Naprawdę wielkie dzięki, Hodderze Jakobsenie". Alex usiadł na pulpicie. "Jesteśmy tutaj, żeby czegoś się nauczyć, z tym, myślę, zgadzają się wszyscy. Chcemy czegoś się nauczyć i stać się dojrzałymi i pilnymi i zdać nasze egzaminy, żeby potem robić forsę. Ale nie osiągniemy tego tak długo, dopóki będzie jeden, który cały czas przeszkadza w lekcjach". Kamma spytała, czy ma kontynuować swoje wyjaśnienia, ale klasa wolała raczej skorzystać z okazji, by policzyć wczorajsze głosy. Chodziło o wybór trzech uczniów "naj". Hodder słuchał tylko jednym uchem. Było mu przykro, że przeszkadzał w lekcjach, właściwie był dość zainteresowany trzustką. Podszedł do okna i wyjrzał na podwórko, gdzie woźny palił cygaro, podczas gdy jego trzech pomocników zamiatało liście. "Wewnątrz", pomyślał Hodder, "jesteśmy przecież wszyscy jednakowi. Wszyscy mamy trzustkę i wszyscy mamy wątrobę i serce. Tylko na zewnątrz wyglądamy różnie, no i Bogu dzięki, inaczej nie moglibyśmy się rozpoznać. Ale w środku jesteśmy wszyscy tacy sami. Ja i Filip, i Alexander, my jesteśmy całkowicie tacy sami. Trzech zdrowych chłopców. Trzy piękne trzustki". Hodder popatrzył na Kammę, która stała na krześle i trzymała w ręku worek na buty z kartkami do głosowania. "Ja nie mam przecież nic przeciwko robieniu forsy", pomyślał Hodder. "I ja też chcę stać się dojrzałym. Alexander używał teraz czasami nowego słowa. Nazywało się format. Hodder nie był całkiem pewny, co ono znaczyło, ale widocznie było to coś, co się ma albo nie". "Jak się masz, Hodder", spytała go ostatnio sprzedawczyni w piekarni na dole w mieście. "O, dziękuję, wspaniale", odpowiedział Hodder i studiował swoją drożdżówkę z kruszonkę, "ale nie mam formatu". Tylko tacy ludzie jak Alex i Filip, i Kamma mają coś takiego. "Skąd wiesz o tym", chciała wiedzieć sprzedawczyni. "Mogę to wyczuć", powiedział Hodder i opuścił sklep bez formatu, ale z dużą drożdżówką z kruszonką. "Najpiękniejszym", powiedziała Kamma głośno, "został, jak ostatniego roku: Alexander". Alex zaklaskał, dostał czerwoną wstążkę na szyję i torebkę cukierków miętowych. Przygotowano równo trzy czerwone wstążki i trzy woreczki z cukierkami, a głosowanie przebiegało zgodnie z oczekiwaniami. Potem Hodder poszedł do pokoju nauczycielskiego, gdzie zastał swoją nauczycielkę na rozmowie z dwoma panami. Ucieszyło go, że jej policzki znowu zyskały kolor i wrócił jej dobry nastrój. "Pani Andersen", powiedział. Nauczycielka odwróciła się. "Och", powiedziała nerwowo, "to ty, Hodder. Dlaczego biegasz z czerwoną wstążką na szyi" "To tylko tak. Ponieważ zostałem wybrany", powiedział Hodder. "Razem z Filipem i Alexem. Ale chciałem spytać o dwie rzeczy. Związane z trawieniem". Asta K. Andersen popatrzyła na swoich kolegów, którzy gapili się na Hoddera. "Chciałem zapytać, czy kiedykolwiek bolała panią trzustka, pani Andersen" "Nie, Hodder. Jeszcze nie". "Dobrze, dobrze", powiedział Hodder zadowolony, "dobrze, dobrze. I teraz druga sprawa, chodzi o Harem Dreams". Nauczycielka wstała i chwyciła go za ramiona. "Mógłbyś ze mną wyjść, proszę", powiedziała. "Nikt ich nie zna, ani w supermarkecie, ani nigdzie". "Wynocha! Albo nie, mam lepszą propozycję. Tu do środka!" Nauczycielka otworzyła drzwi do małej komórki, w której stał stos książek i kilka kaset, urządzenie do projekcji filmów i skrzynka piwa. Poprosiła Hoddera, żeby dobrze słuchał. "Chodzi o trawienie, pani Andersen" "Nie, nie o to! Chodzi o ciebie, Hodder. O ciebie! W przyszłości byłabym ci bardzo zobowiązana, gdybyś trzymał się tematu, który my... Nie, inaczej: chciałabym cię prosić, nigdy więcej słowa o... nie, myślę, że będzie najlepiej, gdy w przyszłości w ogóle nic nie będziesz mówił. Zrozumiałeś, Hodder" Hodder przytaknął. I podniósł rękę. "Co chcesz" "Chciałem tylko powiedzieć, że miałem nadzieję, że pani weźmie w tym udział". "W tym W czym" "W ekspedycji. Ja wezmę swój sztylet, a Lola szminkę, a Big Mac Johnson swój włosek z nosa. No więc całość jeszcze nie jest do końca zaplanowana, ale powinniśmy być w piątkę. Mam przynieść atlas" Pani Andersen z rozmachem otworzyła szeroko drzwi. "Do widzenia, Hodderze E. Jacobsen", powiedziała. "Do widzenia, pani Andersen. Jeszcze nie musi pani odpowiadać, ale może mogłaby pani w najbliższych dniach wysłać kartkę". "Do widzenia, powiedziałam". "Do widzenia, pani Andersen, i good luck". W drodze do domu Hodder zastanawiał się nad sytuacją. Szedł, jak zawsze, sam. Przyzwyczaił się do tego. Na początku ojciec spytał go, czy nie chciałby wracać do domu razem z innymi, a Hodder odpowiedział, że on to przecież robi, ale każdy idzie po prostu zawsze po swojej stronie ulicy. Pani Andersen, pomyślał, jest prawdopodobnie nieśmiała. Ona jest takim nieśmiałym typem. Możliwe, że że w tym wieku to już normalne. Ile lat miała właściwie Gdzieś między sześćdziesiąt a osiemdziesiąt. W każdym razie miała już siwe włosy. To zasługuje na troszeczkę dokładniejsze badanie. Jeśli dochodzi osiemdziesiątki, może być ryzykowne, ciągnąć ją do Afryki, gdzie jest gorąco i szybko człowiek się opala. Hodder raz sam spróbował być pięknie brązowy, na wyprawie rowerowej na ulicy Wojskowej, długiej, zakurzonej drodze do Jutlandii. On i ojciec pedałowali bez przerwy, nie znajdując cienia. Słońce było bezlitosne. A co się tyczy Asty K. Andersen, która miała rzeczywiście bardzo jasną cerę, może powinno się jednak sprawdzić, jak wygląda jej siła oporu i szczególnie jej wiek. Jej nogi były w każdym razie nieco cieńsze niż te Maxa Butcha. "Pani Andersen", powiedział Hodder i skubnął drożdżówkę z kruszonką, "musi być wzięta pod lupę".

Książka "Hodder ocala świat" - Bjarne Reuter - oprawa twarda - Wydawnictwo M. Książka posiada 162 stron i została wydana w 2004 r.

Spis treści:

Osoby
Hodder
Wybrany chłopiec
Kamma Gudmansdottir
Islandzka dziewczynka z dużymi stopami
Lola Bezimienna
Kobieta w czerwonych butach
Niebieski pies
Big Mac Johnson
Bokser wagi ciężkiej, źle rymujący
Asta K. Andersen
Markotna wychowawczyni
Wróżka
Z bardzo ograniczonym słownictwem
William Ludo
Wódz
Harem Dreams
Naprawdę dobre perfumy